21.02.2011

Living desert - pustynna roślinność Kalifornii

Daliśmy Wam przez jakiś czas odpocząć od pustyni, więc żebyście nie zapomnieli, jakie to cudne miejsce, kilka fotek pod wspólnym tytułem "to żyje", a na nich kaktusy i pozostała roślinność z kalifornijskich pustyń.


17.02.2011

Twin Peaks 20th Anniversary Art Exhibition

W niedzielę pojechaliśmy do Downtown Los Angeles na wystawę z okazji 20 rocznicy Twin Peaks. Twin Peaks. Jeśli te dwa słowa  nic Wam nie mówią, to możecie sobie darować dalszą lekturę tego posta. 

Ja z tym - nie zawaham się użyć tego słowa - arcydziełem, zetknęłam się pierwszy raz, kiedy miałam 8 lat i z rozdziawioną z zachwytu i przerażenia buzią (tak też jest do dziś) oglądałam pilotowy odcinek, siedząc w stołówce schroniska Samotnia w Karkonoszach. Wtedy pierwszy raz wkroczyłam do świata, gdzie pieńki przekazują ważne wiadomości, karły i olbrzymy przesuwając się na tle czerwonej kurtyny i biało-czarnej mozaiki w hipnotyczny wzorek, a piękna Laura odnajduje się "wrapped in the plastic". Do świata gdzie są najlepsze cherry pie i gdzie pije się damn good coffee. Wreszcie do świata, gdzie sowy nie są tym, czym nam się wydają, gdzie w tle pobrzmiewa słodki głos Julee Cruise. I gdzie pierwszy raz zobaczyłam Agenta Coopera, który do dziś jest moim ideałem mężczyzny (wybacz Panie Darcy, Tomiego nie przepraszam, bo dla niego Dale Cooper też jest ideałem). 
 
 Laura i ja

16.02.2011

Nopal czyli kaktus jadalny - przepis

Kilka tygodni temu zamieściliśmy kilka zdjęć z supermarketu, gdzie pokazywaliśmy wam, co tu dla nas jest nowe/dziwne/niezwykłe. Największe zainteresowanie wywołał u Was widok kaktusów na dziale z warzywami. Prawdę mówiąc nie wiedziałam, jak- i to dosłownie- ugryźć temat. Na szczęście z pomocą przyszła mi Asia, nasza kuzynka, która od jakiegoś czasu razem ze swoją Rodzinką, mieszka w Meksyku. No kto jak kto, ale Ona musiała wiedzieć co z tymi kaktusami zrobić:) 


Tak więc udaliśmy się z Tomim do sklepu i nabyliśmy drogą kupna troszkę kaktusów.

14.02.2011

Love is all around us

Lubicie czy nie,
świętujecie czy nie, 
ja Was dziś 
wszystkich razem i każdego z osobna
walentynkowo ściskam i całuję. 








12.02.2011

Na targu staroci w Irvine

W naszym Irvine, raz w miesiącu, a dokładnie w pierwszą niedzielę miesiąca, odbywa się na terenie campusowego parkingu pchli targ, najfajniejszy na jakim byłam. 

Nie ma to nic wspólnego z naszymi posępnymi klimatami obecnymi na Bałuckim Rynku w Łodzi czy przy giełdzie samochodowej. Tutaj przygrywa fajowa jazz-bluesowa kapela, podjeżdża obwoźny bar w autokarze, w okolicy którego zajęte są wszystkie krawężniki. Ludzie siedzą, przegryzają kanapki, podziwiają zawartość swoich koszyko-wózków (obowiązkowe wyposażenie każdego stałego bywalca). Zastanawialiśmy się jak Wam ten cudaczny świat pokazać i poszliśmy, że tak powiem, dwutorowo. Więc polowaliśmy na skarby, które sięgają korzeni amerykańskiej popkultury, a także na takie, które świetnie sprawdziły by się w roli rekwizytów do filmu braci Quay.



9.02.2011

Whale watching- oglądać nie znaczy zobaczyć

W ostatnią niedzielę wybraliśmy się z Tomim na ryby, tfu, chciałam powiedzieć na wieloryby. Dwa razy do roku, wzdłuż wybrzeży Kalifornii, przepływają one sobie z północy na południe (zimą) i w drugą stronę (latem). I oczywiście zrobiono z tego atrakcję turystyczną. 

A my połknęliśmy haczyk grupowych zakupów (tak, tak, groupon też tu prężnie działa) i skorzystaliśmy ze specjalnej oferty w cenie 2,5godzinny rejs dla 2 osób za 30$. Normalnie kosztuje to dwa razy więcej. O umówionej porze przybyliśmy razem z setką Amerykanów do Long Beach. Wsiedliśmy na stateczek i rozsiedliśmy się na ławeczkach. 



7.02.2011

Rok Królika. Chinese New Year w Los Angeles

W sobotę uczestniczyliśmy w obchodach Chińskiego Nowego Roku w Chinatown w Los Angeles. A oto fotorelacja!


4.02.2011

Julian: w krainie cydrem płynącej i szarlotką pachnącej


W drodze do Anza-Borrego State Park zahaczyliśmy o Julian. Najpierw nic nie zapowiadało, że zbliżamy się do jabłkowego eldorado, po wzdłuż drogi mijaliśmy jedynie sady pomarańczowe, gdzie jedno przy drugim rosły drzewka z gałęziami prawie łamiącymi się pod ciężarem cytrusów. 


Ale jak tylko wjechaliśmy do miasteczka nie mieliśmy wątpliwości, że to najlepsze miejsce w Stanach na szarlotkę. Miasteczko sielskie, urocze, jak wyjęte z filmów sprzed lat. Planujemy powrót jesienią, na dni jabłek:)))









Cydr 1$, szarlotka 15$, wniosek: w USA bardziej opłaca się pić niż jeść;)


2.02.2011

Anza Borrego State Park, czyli znowu na pustyni...

Tak, wiem, macie już dość naszych wpisów o pustyniach. Ile można? Sęk w tym, że teraz, zimą, jest właśnie sezon na pustynie, jeszcze miesiąc, może półtora i koniec. Jeszcze przed nami wielki kwitnący spektakl, na który planujemy wybrać się ponownie do Joshua Tree (bo najbliżej i najładniej), ale póki co pojechaliśmy się do największego (nie licząc tych alaskańskich) parku stanowego czyli Anza-Borrego. 

Kwitną już pierwsze kaktusy, słonko świeci, ale jeszcze jest przyjemnie chłodno. Poszliśmy górami do miejsca, absolutnie pośrodku niczego, gdzie podczas kryzysu, który ogarnął USA w 1932, uciekła przed całym tym ekonomicznym syfem jedna rodzina. Żyli tak sobie w ciszy i spokoju, aż zrobiło im się zbyt chicho i zbyt spokojnie i po 16 latach wrócili "do ludzi". Teraz, na zboczu góry, po ich pustelni zostało jedynie palenisko, fragmenty ścian i pordzewiałe łóżko. 16 lat to ciężka sprawa, ale tak ze 2 lata to mogłabym się wpatrywać w ten bezkresny krajobraz...


Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com