Tak, wiem, macie już dość naszych wpisów o pustyniach. Ile można? Sęk w tym, że teraz, zimą, jest właśnie sezon na pustynie, jeszcze miesiąc, może półtora i koniec. Jeszcze przed nami wielki kwitnący spektakl, na który planujemy wybrać się ponownie do Joshua Tree (bo najbliżej i najładniej), ale póki co pojechaliśmy się do największego (nie licząc tych alaskańskich) parku stanowego czyli Anza-Borrego.
Kwitną już pierwsze kaktusy, słonko świeci, ale jeszcze jest przyjemnie chłodno. Poszliśmy górami do miejsca, absolutnie pośrodku niczego, gdzie podczas kryzysu, który ogarnął USA w 1932, uciekła przed całym tym ekonomicznym syfem jedna rodzina. Żyli tak sobie w ciszy i spokoju, aż zrobiło im się zbyt chicho i zbyt spokojnie i po 16 latach wrócili "do ludzi". Teraz, na zboczu góry, po ich pustelni zostało jedynie palenisko, fragmenty ścian i pordzewiałe łóżko. 16 lat to ciężka sprawa, ale tak ze 2 lata to mogłabym się wpatrywać w ten bezkresny krajobraz...
YAQUITEPEC, czyli porzucona pustelnia
Kwitnące Ocotillo
Pustynna Buka:)
A tu zawędrowaliśmy do miasteczka pasjonatów 4x4, którzy autkami o jakich wam się nawet nie śniło jeżdżą po tych górkach widocznych z tyłu.
Auto, jedno z tych, o jakich Wam się nie śniło;)
I jak to w Stanach, indywidualnie, ale kolektywnie.
Poczta in the middle of nowhere.