W ostatnią niedzielę wybraliśmy się z Tomim na ryby, tfu, chciałam powiedzieć na wieloryby. Dwa razy do roku, wzdłuż wybrzeży Kalifornii, przepływają one sobie z północy na południe (zimą) i w drugą stronę (latem). I oczywiście zrobiono z tego atrakcję turystyczną.
A my połknęliśmy haczyk grupowych zakupów (tak, tak, groupon też tu prężnie działa) i skorzystaliśmy ze specjalnej oferty w cenie 2,5godzinny rejs dla 2 osób za 30$. Normalnie kosztuje to dwa razy więcej. O umówionej porze przybyliśmy razem z setką Amerykanów do Long Beach. Wsiedliśmy na stateczek i rozsiedliśmy się na ławeczkach.
Wspomniane rekwizyty
Jaśniejszy KSZTAŁT, widzicie to, prawda?
A oto to, na co wszyscy czekali, WIELORYB!!!
Usiadłam sobie na ławeczce, bo trochę mnie mdliło od tego bujania, wystawiłam buzię do słońca, żeby jakoś jednak skorzystać z tego wypadu i hmmm... ponieważ miałam na sobie okulary słoneczne, a słonko na wodzie dobrze "bierze" to jak zauważył celnie i z nieskrywaną radością Tomi, wyglądam teraz jak negatyw pandy. Także trudno zaliczyć tę wyprawę do udanych, liczyliśmy, że i tym razem Stanowi staną na wysokości zadania i z braku prawdziwych wielorybów będą mieć w zapasie jakiegoś sztucznego, dajmy na to z jakieś dawnej wielkiej produkcji hollywoodzkiej, ale oni tylko na otarcie łez pokazali nam przeurocze i strasznie śmierdzące lwy morskie.
Śmierdząca boja, jak to ujął Pan z obsługi, jeśli chcecie pracować w Aquarium, musicie wiedzieć na co się decydujecie.