30.09.2011

Mesa Verde National Park, czyli niesamowite osady na klifach

Na sam początek, nasza tradycyjna, krótka ściąga:) Opuszczamy Arizonę i przez region 4 corners, czyli 4 narożników (miejsce styku 4 stanów) przenosimy się do Kolorado

 
W Mesa Verde chroni się pozostałości osadnictwa Indian Pueblo zamieszkujących te tereny przez kilkaset lat, aż do  XIV wieku. Najbardziej widokowe i znane na całym świecie są osady wybudowane pod nawisami skalnymi. Takich zabudowań, mniej lub bardziej imponujących rozmiarów, są w parku setki. Do kilku poprowadzono szlaki turystyczne, do 3 najpiękniejszych i najlepiej zachowanych trzeba wykupić wycieczki z przewodnikiem w cenie 3$ za osobę.

Mama i Tomi dziarsko wspinają się po drabinie...

...a Pani Ranger nadzoruje:)

Osady pod nawisami skalnymi. Budowane z ręcznie ciosanych bloków piaskowca .

Odkryta Kiva, czyli okrągłe, obrzędowe pomieszczenie wybudowane w ziemi, normalnie było zakryte, jak na zdjęciu powyżej. Każda rodzina miała swoją Kivę. Schodziło się do niej po drabinie.

Początkowo osadnictwo rozwijało się na płaskowyżu, dopiero na ostatnie 100 lat Indianie Pueblo przenieśli się do skalnych zagłębień.

Mieszkańcy osad wychodzili na zewnątrz wspinając się po skałach, nie używali drabin ani schodów.

Dlaczego ludzie zamieszkali w takim nietypowym miejscu? Oto odpowiedź, niewielkie źródła szczelinowe, teraz zarośnięte, dawniej były utrzymywane w czystości i zapewniały dostęp do wody dla kilku rodzin.


Ten mulak wcinający osty był tak uroczy, że musiał się tu znaleźć:)

 W Mesa Verde zatrzymujemy się na campingu wewnątrz parku. Morefield Campground kosztuje 24$ za miejsce. W cenie prysznice i wi-fi, płatna pralnia, sklepik i takie tam. Po polu biega pełno mulaków, naliczyliśmy chyba ze 30. Są piękne z tymi swoimi wielkimi uszami i białymi ogonkami. Robi się na tyle chłodno i przyjemnie, że rozpalamy ognisko. Ale jesteśmy tak zmęczeni, że po prysznicu szybko idziemy spać. Czeka nas kolejny bardzo intensywny dzień. Dzień jak co dzień:)


Od rana pierwsze kroki kierujemy do visitor center. Wykupujemy wszystkie 3 wycieczki do domów na klifach. Dwie są proste, jedna wymaga trochę sprawności, chodzenia po drabinach i przeciskania się przez jeden krótki, ale baaardzo wąski tunelik (osoby z lękiem wysokości lub szerokie- w ramionach lub nieco niżej, mogą mieć małe problemy na tych szlakach). Osady przylepione do skał na wzór jaskółczych gniazd są niesamowite. Każda z wycieczek trwa godzinę, niewiele chodzenia, a za to dużo pouczających pogadanek strażników. Cały dzień upływa nam na zwiedzaniu domów Indian Pueblo, zwanych przez plemiona Navajo "Anasazi", czyli odwieczni wrogowie.  Na obiad zostajemy w głębi parku, tam w jadłodajni zamawiamy sobie miejscową specjalność navajo tacos, dla taty z kurczakiem, dla pozostałej wegetariańskiej trójcy z chilli. Ostre jak diabli ale pyszne!

27.09.2011

Canyon de Chelly National Monument

Położony w całości na ziemiach należących do Indian Navajo kanion jest jednym z najdłużej zamieszkiwanych obszarów na terenie US. Przed wiekami żyły tu dawne plemiona Pueblo, zwane Anasazi. Dostęp do dna kanionu, gdzie wciąż mieszkają Indianie Navajo, jest bardzo ograniczony. Na dno można schodzić jedynie z przewodnikiem (wyjątkiem jest szlak do White House). Najwygodniej pozostać na drodze biegnącej krawędzią kanionu, z góry prezentuje się on doprawdy wspaniale, a my nie zakłócamy spokoju tubylcom.

Jak widać na zamieszczonym obrazku, Indianom raczej się nie przelewa, ponoć dużym problemem są bezrobocie i alkoholizm, dlatego na wielu terenach wprowadzono całkowitą prohibicję.


Przytulony do ścian kanionu White House wydaje się malutki

Na zbliżeniu widać jednak, że był całkiem sporych rozmiarów!

Trasa poprowadzona krawędzią kanionu dostarcza wspaniałych widoków

Porzucone obrazki, które znaleźliśmy na jednym z punktów widokowych

Spider Rock.
Rankiem pole namiotowe nie wygląda już tak źle, a Rodzice widzą świat w nieco jaśniejszych barwach. Pakujemy się do auta. Jedziemy na 17milowy objazd po Kanionie de Chelly. Zatrzymujemy się na 7 punktach widokowych, wśród nich widok na obecne osadnictwo, prawie takie jak przed wiekami, na 700letnie ruiny, na malownicze otoczenie kanionu, a w kulminacyjnym miejscu na Spider Rock, wielki i wąski, iglasty ostaniec. Ponoć na jego szczycie mieszka kobieta-pająk, która porywa niegrzeczne maluchy. Dzieci pokolenia popkultury  raczej nie uspokoiłyby się po takiej informacji. Kobieta pająk to pewnie w ich mniemaniu byłaby taka bardziej seksowna wersja Spidermana. Mnie wybierz, mnie! Prawie na wszystkich punktach widokowych  stoją Navajo i sprzedają pamiątki. W jednym miejscu na ziemi znaleźliśmy niedokończone tabliczki, kamienne łupki z rysunkami. Długo się waham, czy je zabrać. Są dwie i są maleńkie, może ktoś je kupił i zostawił przez przypadek? Może ktoś zostawił celowo licząc, że je sobie przywłaszczę, zaraz wyskoczy zza krzaka i każe sobie słono zapłacić? W końcu zabieram tabliczki ze sobą, bo jak nie ja, to weźmie je ktoś z nadchodzących turystów, albo nawet ich nie zauważy i zdepcze. Szkoda by było. Ale sumienie nie daje mi spokoju, może ich wytwórca przerwał tylko na chwilę swą pracę, odszedł się załatwić albo coś, a my bezceremonialnie ukradliśmy jego pracę? Już mam się wrócić, by odłożyć płytki tam gdzie leżały, ale dostrzegam młodego chłopaka, który handluje właśnie takimi obrazkami na kamieniu. Oddajemy mu nasze znalezisko, jest chyba zdziwiony, ani „dziękuję”, ani nic, sama już nie wiem o co chodzi. Kupujemy z Mamą od niego 3 rysunki, razem za 10$. Z kanionu 3 godziny drogi do Mesa Verde. Ale o tym następnym razem.

Muzyczne podsumowanie lata w Kalifornii

Lato powoli dogasa, zaczyna się jesień. W Pl. była to moja ulubiona pora roku, a tu? Ludzie mawiają, że w SoCal są dwie pory roku: noc i dzień. Dużo w tym prawdy, choć da się dostrzec jakieś maleńkie zmiany w pogodzie i otoczeniu. Woda w basenie troszkę chłodniejsza, na drzewach pojawiają się jakieś pojedyncze pożółkłe liście, czasem nawet niebo wygląda tak, jakby miał spaść deszcz...ale nie spada. Ale ale. Miało być o muzyce. Zgodnie ze świecką tradycją tego bloga, wrzucamy tu kilka kawałków, które nami zawładnęły w ostatnich 3 miesiącach.

1. Coldplay: Every Teardrop Is A Waterfall. Pierwsza nasza reakcja na nowy singiel Coldplaya była, delikatnie rzecz ujmując, negatywna. Przy drugim odsłuchaniu coś tam sobie już nuciliśmy pod nosem. A teraz? Ilekroć słyszymy gdzieś ten kawałek śpiewamy "łołołołołoooterfol"!!!!!





2. Silversun Pickups - Panic Switch To nie jest nowy kawałek, ale ja poznałam go dopiero teraz, jest bardzo często puszczany w naszym ulubionym radiu 98.7fm (LA's Best Alternative Music). Wielki plus za super basistkę:)))
 

3. Helena Beat by Foster The People Chłopaki już nas raz porwali za pomocą wielkiego hitu Pumped up kicks. Teraz znów to robią. Jak można takie radosne rytmy zestawiać z takim brutalnym teledyskiem i niezbyt radosnym przekazem? Najwyraźniej można doskonale. Lubimy to.



4. i 5.  Doczekaliśmy się wreszcie nowej Flo. Nie mogłam się zdecydować, który z tych kawałków jest fajniejszy, więc wrzucam oba. REWELACJA! Dla mnie obecnie najciekawszy kobiecy głos. Florence and the Machine: Shake It Out oraz What the Water Gave Me.



6. Azam Ali- In Other Worlds. Tego kawałka nie lansują tutejsze stacje. Wpadłam na niego przypadkiem na niezawodnym Last.fm. Totalnie mnie zaczarował ten głos. Do piosenki jest też śliczny klip. Korzystającym z Last.fm gorąco polecam mój ulubiony tag "world music".


 
 7. Na koniec trochę klasyki. Ten utwór znałam tylko jak cover zespołu Metallica. Jakoś umknął mi oryginał. Jak to zwykle bywa, pierwowzór jest duuużo lepszy (sorry chłopaki).




26.09.2011

Monument Valley- filmowa gwiazda

Pomiędzy wymierzonymi w niebo rdzawymi skałami poprowadzono drogę dla aut. Przejechanie 17mil zajmuje prawie 2 godziny. Co chwila się zatrzymujemy, a właściwie jesteśmy zatrzymywani przez widoki, które mamy gdzieś głęboko wyryte w pamięci. Landszafty znane z reklam Marlboro, kreskówek o Lucky Luku, westernów Forda z Johnem Waynem, z wielu amerykańskich filmów. Z początku mamy nieładne światło, białe, popołudniowe i płaskie, ale w drodze powrotnej nad dolinę nadciągają groźne chmury, a zachodzące słońce podbija barwę skał do niewiarygodnej czerwieni. 










Chciałam zauważyć, że TAK opalona to jeszcze nigdy nie byłam, a moja nowa, kalifornijska karnacja wyjątkowo pasuje do otoczenia ;P
Popołudniowa burza

Monument Valley w HDRach Tomiego

Ostatni rzut oka na epickie piękno Monument Valley i ruszamy w dalszą drogę!
 
Kiedy kończymy objazd Monument Valley jest już późno, a mamy dziś jeszcze dojechać do Kanionu de Chelly. Jest totalnie ciemno i nie możemy odnaleźć wybranego wcześniej kempingu. Rodzice troszkę  przerażeni, bo jedziemy żwirową, błotnistą drogą, widać jedynie to, co oświetlą reflektory naszego auta. Jedyny dźwięk dochodzący naszych uszu to ujadanie psów. Zawracamy i jedziemy na darmowy camping przy Visitor Center. Pryszniców nie będzie. Rodzice niezbyt szczęśliwi, chyba uważają, że darmowy camp to rodzaj noclegowni:) Ja uważam, że jak na bezpłatną miejscówkę, to jest baaardzo kulturalny. Najfajniejsze są bezdomne (chyba) psiaki. Te starsze nie dają nam w spokoju zjeść, prosząc o coś na ząb (mają pecha, bo trafiły na wegetariańskie stado:), młodsze chcą się bawić, skaczą na namioty, kiedy próbujemy je rozłożyć, łobuziaki. Idziemy spać z nadzieją, że pieskom w nocy nie przyjdzie na myśl zaznaczenie swojego terenu na naszych namiotach:)

PS1. W październikowym miesięczniku Podróże zamieszczono krótki tekst mojego autorstwa, do fotoreportażu o hinduskim święcie Diwali.

PS2. Ponoć jeśli nie ma Cię na Facebooku to nie istniejesz, nie wiem ile w tym prawdy, tak czy inaczej postanowiliśmy wreszcie założyć tam stronę naszego bloga. Można ją znaleźć wpisując na fb "zawsze w drodze" lub prościej, klikając "lubię to" w prawym górnym narożniku na tej stronie:) Będzie nam bardzo miło, jeśli zechcecie do nas dołączyć.

22.09.2011

Bajkowy Antelope Canyon

Rankiem stawiamy się na miejscu zbiórki przed siedzibą organizatora wycieczek. Zostajemy podzieleni na 2 grupy po 8 osób do każdego busa. Od czasu gdy kilka osób zginęło w kanionie podczas gwałtownej ulewy, Antylopę można zwiedzać tylko w ramach zorganizowanych wycieczek (35$/os.). Nasz kierowca i przewodnik w jednej osobie- Nate, wręcza każdemu po butelce mineralnej i prosi, by na tyle busa usiadły osoby młode i ze zdrowym kręgosłupem. Trochę nas wytrzęsie. Po zjeździe z asfaltu na pustynię, przerzucamy się na napęd na 4 koła i zasuwamy po wertepach. Przed wejściem do kanionu czeka już z 10 busików, takich jak nasz.  Wchodzimy w grupach, kanion absolutnie olśniewający! Cud natury bez dwóch zdań. Jednak bardzo ciężko to docenić, bo tłok panuje tu niesamowity! Nasz przewodniki zasłużył na solidnego tipa, walczy o nas jak lew z innymi grupami, dba żebyśmy w miarę możliwości mieli wystarczająco dużo czasu na zdjęcia. Co chwila zabiera komuś z rąk aparat i samemu pyka niesamowite fotki, ma w końcu już obcykane najlepsze kadry:) Po wycieczce wsiadamy do auta i jedziemy w stronę Monument Valley Navajo Tribal Park. Ale o tym następnym razem…

Światła, kamera: Antelope Canyon!!!

Pył wirujący w powietrzu




Cowboys & Aliens


Prawie jak Monument Valley

Piaskospad (thx Rafał:))

Candle

Weeping eye




Tomi & Wings

Nasza Familia:)

21.09.2011

Horseshoe Band- Page- Tama na jeziorze Powella


Dziś dzień luzu, żeby załoga nie wszczęła buntu na pokładzie. Kiedy się budzimy z Tomim, rodzice właśnie kończą składać swój namiot. Tak się wyrobili! Powinnam mieć dla nich w nagrodę jakieś naszywki ze zdolnościami skauta:)  Śniadanko, potem wizyta w Safewayu we Flagstaff. W tych piekielnych temperaturach codziennie kupujemy i wypijamy hektolitry napojów. Wracamy trasą nr 89, aż do miejscowości Page. Na trasie 0 samochodów, droga prosta i równiutka aż po horyzont, ograniczenie do 65mil/h i patrole policyjne co kawałek…  Po drodze zatrzymujemy się w punkcie widokowym Horseshoe Band. Szlak prowadzący do niego jest króciutki, zaledwie 1 mila. Idąc zapadamy się po kostki w czerwonym pyle, ani skrawka cienia, bardzo silny wiatr, który wyciąga z nas resztki wilgoci, panuje tu jakaś niewiarygodna temperatura, krew pulsuje w głowie, to najgorętsze miejsce w jakim byłam kiedykolwiek. Ale widok wynagradza nasz trud. Rzeka Kolorado bierze tu zakręt o 270⁰ głęboko wcinając się w kolorowe skały. 




Na noc zatrzymujemy się na wspaniałym campingu Lake Powell. Głównie stacjonują tu RVki (wielkie przyczepy mieszkalne), ale wydzielono też kilka miejsc dla namiotów pod rozłożystymi drzewkami. Cień!!! Bezcenny na tej rozgrzanej do czerwoności patelni. 18$ za miejsce, w cenie prysznic i basen. Czysto, bardzo ładnie. A dookoła rude skały.  Obiad w subwayu, potem krótka wizyta na tamie, na jeziorze Powell. Odrobinę niższa (druga pod względem wielkości w US) niż tama Hoovera, ale wg nas dużo ładniejsza i bardziej fotogeniczna.  Rezerwujemy na następny dzień wycieczkę do Kanionu Antylopy, to miejsce to podobno sen na jawie każdego fotografa. 




20.09.2011

Sedona: w sercu Red Rock Country

Jesteśmy w centrum Red Rock Country, a sama Sedona jest siedzibą ruchu New Age. Ezoterystów, wróżek, fotografów aury jest tu takie zagęszczenie jak chyba nigdzie indziej na świecie. W okolicy są aż 4 wortexy, czyli punkty gromadzące ziemską energię.

Widok na Sedonę z wortexu, lub jak kto woli czakramu, miejsca gromadzącego ziemską energię

W Sedonie najbardziej chciałam zobaczyć katolicką świątynię i buddyjską stupę. Kościół wtopiony w czerwone skały jest jednym z najpiękniejszych jakie widziałam. A wielkie panoramiczne okno z tyłu ołtarza, z widokiem na krwiste skały, powala na kolana- akurat do modlitwy. Gdybym miała taki kościół na osiedlu, byłabym przykładną katoliczką. Droga krzyżowa to nie jakieś tandetne obrazki tylko minimalistyczne liczby rzymskie ułożone z wielkich gwoździ. Zamiast obrazów-  2 kilimy ocieplające nieco to ascetyczne wnętrze, rzeźba głowy Jezusa z kościoła z Chartres, piękna Matka Boska z dzieciątkiem przypominająca pradawne posągi matki ziemi, dziesiątki płonących świec...

Kontrowersyjna bryła kościoła w Sedonie, mnie się BARDZO podoba

Opuncja zwana także kolczastą gruszką

Piękny krajobraz Sedony

Na ścianie kilim, po prawej stronie rzeźba z Chartres, wzdłuż ściany cyfry ułożone z gwoździ zastępują typową drogę krzyżową

Ołtarz


 
Z drugiej strony, niewielka stupa, do której prowadzi ścieżka wśród skał i kaktusów, pomiędzy którymi powiewają wietrzne dzwonki i tybetańskie flagi, też jest absolutnie niezwykła i piękna. 







Jemy obiad na tarasie z widokiem na czerwone skały Sedony, tak karmazynowe, że aż nierzeczywiste. Z góry rozpylana jest na nas chłodząca mgiełka, temperatura powietrza to jakieś 1000 stopni. Dania mniej więcej po 10$, duże, smaczne porcje.  Pod sufitem zamontowano dysze rozpylające mgiełkę wodną. Camping Cave Spring, 13mil na północ od Sedony, niezbyt fajny. 18$ za noc, prysznic  4$ za 8 min-bardzo drogo. Wykorzystujemy więc nasz nowy nabytek, turystyczny prysznic przenośnyJ Nalewa się wody do takiego czarnego worka z kurkiem, zostawia się ten cud techniki na słonku i voila- ciepła woda akurat na wieczorne mycie. Śmierdzi gumą i nie jest zbyt komfortowa w użyciu, ale czy może być coś bardziej cudownego niż zmyć z siebie cały ten kurz i pył po wybitnie upalnym dniu? Po campingu radośnie przemykają jakieś dziwne, śmierdzące zwierzątka, bardzo podobne do skunksów. Za to śpi nam się wspaniale. Rodzice powoli przyzwyczajają się do warunków ekstremalnych, jakie zwykle panują podczas naszych podróży. Już tylko czasem coś tam przebąkną że chcą się ogolić, użyć kremu pod oczy ale generalnie chyba zadowoleni.



Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com