31.07.2011

A Perfect Circle at Gibson Amphitheatre, 28.07.2011

Ahhh cóż to był za koncert...

Ale od początku... a początek wcale nie napawał optymizmem. Jak tylko dostaliśmy się do Universal Studio i doszliśmy do Gibson Amphitheatre zobaczyliśmy całą armię ochroniarzy wykrzykujących, że nie wolno wnosić ze sobą żadnego sprzętu nagrywającego, żadnych aparatów, nic. Na każdym słupie naklejono kartki z przekreślonym aparatem. Rozumiem, że nie wolno wnosić profesjonalnego sprzętu, to normalne, ale z tym, że nie wolno zabrać ze sobą nawet zwykłego kompaktu, to już była lekka przesada. Ludzie z obsługi powiedzieli, że jeśli zespół zobaczy, że ktoś robi zdjęcia, to zejdzie ze sceny i będzie koniec koncertu. Oj takie gwiazdorzenie to nam się nie podoba... Chcąc nie chcą wróciliśmy do auta (a wcale nie było blisko na parking) i zostawiliśmy tam aparat, także bardzo nam przykro, zdjęć nie będzie:(

Następną "niespodzianką" był support: Red Bacteria Vacuum. Na scenę wskoczyły 3 Japonki, które grały coś na kształt disco-punku, rodem z kiczowatych kreskówek. Próbowały growlować swymi przekomicznymi, cienkimi głosikami i przybierać pozy, jakby były bardzo groźne i złe. W przerwach między piosenkami piszczały "senkju, łi nid mani, baj cidi, senkju". Nie wiedziałam czy mamy się śmiać czy płakać, to było żenujące. Dziewczyny biegały po scenie z jakimiś zapisanymi kartonami, próbując wkręcić nas w coś na kształt rockowego karaoke. Szczerze mówiąc, to myślałam, że to jakaś artystyczna prowokacja, pastisz jakiś, że musi być jakieś drugie dno tego cyrku, bo jak inaczej wytłumaczyć coś takiego, przed koncertem APC?!? Nie wiem kto jest menedżerem Bakterii, ale to jakiś cudotwórca, to pewne.

Później nastała chwila błogiej ciszy, ale zaraz ktoś z obsługi włączył soundtrack do The Sound of Music. Gwoli przypomnienia, to taki obsypany Oscarami musical o młodziutkiej zakonnicy (Julie Andrews), która opiekuje się dziećmi bogatego wdowca, a następnie porzuca życie klasztorne by się z nim związać. Wyobraźcie sobie tych wszystkich młodych gniewnych, w czerni i tatuażach, nucących pod nosem "Do-Re-Mi".

A potem zgasły światła. I się zaczęło. Kawałek po kawałku, dźwięki muzyki masowały mi ciało i umysł. Maynard, jak zwykle skryty w cieniu na tyłach sceny (ani razu nawet na chwile nie wszedł w snop światła), niczym potężny szaman czarował nas swym głosem. A jest to prawdziwie magiczny głos! Niewątpliwie chłopcy są w wielkiej formie. Kawałek po kawałku, esencja z wszystkich 3 płyt, bez żadnego słowa do publiczności z wyjątkiem początkowego "Hallo, Hollywood" (nie powiem, fajnie było być tak przywitaną:) i  końcowego przedstawienia zespołu i stwierdzenia, że "teraz zwykle wychodzimy, a wy klaszczecie i wtedy wchodzimy ponownie, ale zaoszczędzimy wam trochę czasu i zagramy od razu":) Atmosfera była świetna, jak na amerykańskie standardy entuzjazmu, oczywiście. Prawie nie irytowali mnie ludzie wychodzący co chwila po piwo. Pewnie duża w tym zasługa pana, który siedział z mną i wydmuchiwał mi we włosy gęste kłęby marihuanowego dymu z prowizorycznej fajki wodnej. Podsumowując, dla mnie jeden z najwspanialszych koncertów na jakich byłam. Było i nostalgicznie jak w Imagine, i było stosowne pie....lnięcie, za jakie kocham APC, jak w kapitalnym Counting Bodies Like Sheep to the Rhythm of the War Drums, a ładunek emocjonalny w The Noose-moim ukochanym kawałku-dosłownie wycisnął mi łzy. Poniżej set-lista (podaję za www.setlist.fm)
PS. W tym miejscu chciałabym bardzo podziękować Zenonowi, który przedstawił mi swojego czasu APC, a wpis dedykować mojej muzycznej bratniej duszy, Abraksasowi. Wish U were here. 
A tak to się zaczęło:
  1. Annihilation (Crucifix cover)
  2. Imagine (John Lennon cover)
  3. Weak and Powerless
  4. The Hollow
  5. Blue
  6. People Are People (Depeche Mode cover)
  7. The Outsider
  8. Rose
  9. (What's So Funny 'bout) Peace, Love and Understanding? (Brinsley Schwarz cover)
  10. When the Levee Breaks (Led Zeppelin cover)
  11. The Noose
  12. 3 Libras (All Main Courses Mix)
  13. The Package
  14. Gimmie Gimmie Gimmie (Black Flag cover)
  15. Orestes
  16. Passive
  17. Counting Bodies Like Sheep to the Rhythm of the War Drums
  18. Fiddle and the Drum (Joni Mitchell cover)
  19. By and Down


28.07.2011

Los Angeles: El Pueblo, City i Downtown

 Los Angeles budzi we mnie mieszane uczucia. Nie jest to miasto, które lubi się od pierwszego spojrzenia. Lubię klimat obskurnego Downtown, gdzie co i rusz można odnaleźć ślady dawnej świetności, a galeria przedziwnych postaci na ulicach przyprawia o zawrót głowy. Maleńkie El Pueblo, czyli historyczne centrum LA przenosi nas na drugą stronę granicy, do Meksyku. Zaś sterylne, odlane ze stali i szkła City, biznesowe serce miasta, przestaje zupełnie bić w weekendy, wygląda jak wyludniona scenografia do futurystycznego filmu. 

Stare hotele w Downtown...

...w tym ten, którego poszukiwaliśmy. Hotel Rosslyn z naszego ukochanego filmu, The Million Dollar Hotel


Niestety nie pozwolono nam wejść na dach Million Dollar Hotel, ale chociaż wpuszczono do holu z wielgachnymi meblami. Gdyby Tomi pracował w LA, to zamieszkalibyśmy właśnie tu, można wynająć ładny apartament za całkiem przystępną cenę (taniej niż nasze obecne lokum).





A to już El Pueblo



Maski przypomniały mi, że musimy wreszcie wybrać się na pokaz wrestlingu:)

City Center. Ciągłe dylematy...

Walt Disney Concert Hall poraża (dosłownie) w popołudniowym słońcu





Oaza na betonowej pustyni



Szklane domy

27.07.2011

Książka z drogą w tytule VIII

Ryszard Kapuściński
Autoportret reportera
Wyd. Znak 2004
 Mój skarb. Książka z autografem mojego mistrza, mistrza reportażu. Nigdy nie spotkałam Ryszarda Kapuścińskiego, podpisany egzemplarz kupiłam w mojej ulubionej krakowskiej księgarni, gdzie na stoliku zawsze wystawionych jest kilka sztuk różnych książek z podpisami autorów. Autoportret składa się z fragmentów rozmów z pisarzem, ujętych w zbliżone tematycznie rozdziały, pewnego rodzaju abecadło dla każdego, kto chciałby się zmierzyć z zawodem dziennikarza-reportera, które w wykonaniu               R. Kapuścińskiego wyglądało niemal jak misja.

"Dlaczego jestem pisarzem? Dlaczego tyle razy ryzykowałem życie, podchodziłem tak blisko umierania?(...)Moja praca to powołanie, to misja. Nie poddałbym się tym niebezpieczeństwom, gdybym nie czuł, że jest coś niezwykle ważnego, że dotyczy historii, nas samych - tak, że czułem się zmuszony przez to przejść. To więcej niż dziennikarstwo."

Nie znam innych dziennikarzy, reporterów, poetów, fotografów na miarę Ryszarda Kapuścińskiego... brak następców...

25.07.2011

Queen Mary, Star of India, USS Midway, czyli sławne statki południowej Kalifornii

Rzeźba przedstawiająca marynarza całującego czule ukochaną jest ulubionym miejscem wszystkich par, które przybierając podobną pozę robią sobie zdjęcia z USS Midway w tle
Pierwszym statkiem, jaki odwiedziliśmy, była sławna Queen Mary, transatlantycki liniowiec, obecnie przerobiony na luksusowy hotel i zacumowany u wybrzeży Long Beach. Wstęp kosztuje aż 25$, dodatkowo 10$ za parking, moim zdaniem nie warto. Oczywiście wielkość statku, niekończące się ciągi korytarzy hotelowych, opowieści o duchach prezentowane w ramach "Ghosts & Legends Show" są interesujące, ale zdecydowanie nie są to atrakcje warte takiej ceny.

Nawiedzony basen: już sam widok mnie przeraził, a gdy nagle zgasło światło i rozległy się dziecięce głosy to aż ciarki mnie przeszły. Queen Mary znana jest z bycia wielokrotnie nawiedzoną:)

Long Beach. Jeśli ten widok wydaje się Wam znajomy, to dodam, że kalifornijskie Long Beach "gra" Miami w serialu Dexter:)

Queen Mary, a przed nią Black Scorpion, rosyjska łódź podwodna (bilet na nią to kolejne 11 $)

Raz jeszcze "Podvodnaya Lodka", tym razem widok z pokładu Królowej

W jednym miejscu pod pokładem wyizolowano przestrzeń, z której można obejrzeć olbrzymie turbiny łodzi. To robi wrażenie.
Jakiś czas później obraliśmy kurs na południe, do słonecznego San Diego. Tam stoją zacumowane zarówno najstarszy pływający statek świata czyli Star of India, jak i przesławny lotniskowiec USS Midway. Gwiazda Indii jest gwiazdą tutejszego Maritime Museum obejmującego także inne statki i łodzie podwodne. Bilet kosztuje 14$ i są to zdecydowanie lepiej wydane pieniądze niż na Queen Mary, tym bardziej, że nam udało się jeszcze załapać na wystawę czasową obejmującą dzieła Gauguin'a. Wstęp na USS Midway kosztuje 18$. Jeśli interesuje was marynarka wojenna i wojskowe samoloty, wówczas warto, w innym wypadku możecie sobie darować i pooglądać statek z brzegu:)

Widok z bulaja Star of India na inne muzealne jednostki

Najstarszy statek pływający na świecie niebawem znów wypłynie na ocean


A to już kibelek na łodzi podwodnej...

Zwiedzanie łodzi podwodnych to raczej kiepski pomysł dla osób z maleńkimi dziećmi czy dla mających problemy z poruszaniem się. Z jednej części łodzi do drugiej przechodzi się takimi "drzwiami". Także jeśli macie klaustrofobię, odpuście sobie tę atrakcję.

Czyżby podwodna palarnia?:)

A to już wejście na pokład USS Midway

Od tego momentu obiecałam, że już nie będę narzekać, że mam za mało miejsca w szafie.

2w1, lotnisko i pokład statku, przeolbrzymie. Na zwiedzanie, bardzo powierzchowne, trzeba przeznaczyć min.3h

Każdy szwadron miał swoje "logo", jak widać humory dopisywały:)

f-8 crusader

Lotniskowiec widziany z brzegu, tak najlepiej widać jego skalę



22.07.2011

The Huntington Library, Los Angeles

Jakiś czas temu odwiedziliśmy The Huntington Library w Los Angeles. Jest to połączenie rozległego ogrodu botanicznego, muzeum sztuki oraz biblioteki z unikatowymi księgami. Bilet w tygodniu kosztuje 15$, w weekendy 20$. W pierwszy czwartek miesiąca wstęp jest darmowy. Darmowy jest też parking. My odwiedziliśmy Huntingtona dzięki uprzejmości znajomej Tomka, która podarowała nam 2 bilety. (Cheryl, once again thanks for the tickets!) A oto obszerna fotorelacja, aż 25 zdjęć, bo nie mogłam się zdecydować:) Zdecydowanie polecamy!

Moi faworyci wśród roślin, tzw Żyjące Kamienie

Nigdy nie lubiłam kaktusów, dopóki nie zetknęłam się z nimi w ich naturalnym środowisku. Spędziwszy kilka zimowych weekendów na pustyniach rozkochaliśmy się w kaktusach i innych sukulentach. Dlatego tego typu wystawy to dla nas ogromna frajda!

Ogród Huntingtonów jest podzielony na różne strefy odpowiadające odmiennym klimatom. Tu ogród kaktusów.

Natura jest perfekcyjna

Beauty & the Beast


Po przejściu ogrodu kaktusów i palm, trafiliśmy między rosnące olbrzymie bambusy...

...a kawałek dalej była dżungla!


Moje ulubione obrazy z galerii Huntingtonów. The Marriage of the Adriatic Turnera (fragment)

The Last Gleaming; J. Breton, fragment




Ogród różany

Pierwsze oznaki zbliżającej się jesieni??

Ogród z ziołami, moje prywatne marzenie

Najsławniejsza puszka świata, osobiście wolę pomidorową Campbella niż pomidorową Warhol'a

Vallejo Street Wharf, W. Hahn, fragment

Ogród japoński

Odtworzone środowisko lasów mglistych. Niewiarygodnie parno, prawie nie dało się oddychać

Biblia Gutenberga

Konstytucja Stanów Zjednoczonych z 1787r.

Jak zwykle poszukiwaliśmy także polskich akcentów, tu wydanie Selenografii Heweliusza z 1647r.

A tu drugie wydanie O obrotach ciał niebieskich Kopernika.

A na koniec jeszcze dwa maleńkie wydania Hipokratesa z XVI i XVIIw.

Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com