Antonio Gaudi (1852–1926), twórca obłędnej Sagrada Familia, uważał, że linie proste należą do człowieka, a linie kręte, spirale, przynależne są boskiemu światu. Ta zasada stała się znakiem rozpoznawczym tworzonej przez niego architektury. I nie ma co ukrywać, nie znajdowała wielkiego poklasku i zbyt wielu naśladowców. Ale uwaga, uwaga. My, tu w Los Angeles, mieliśmy swojego osiedlowego Gaudiego/Nikifora! Zawsze mówiłam, że w Stanach jest wszystko. Jak ktoś nie wierzy, zapraszam do Vegas (piramida, Wieża Eiffla, wulkan wybuchający co godzinę, kilku Elvisów...)
Wracając do "naszego" Gaudiego. Nazywał się Simon Rodia (1879-1965) i nawet nie jest do końca pewne, czy świadomie wzorował się na Gaudim, czy w ogóle znał jego dokonania. Ale zacznijmy od początku.
Simon Rodia, podążając śladami starszego brata, wyemigrował z Włoch do Stanów na przełomie XIX i XX wieku. Niewiele wiadomo o początkach jego życia w USA. Mieszkał najpierw w Pensylwanii, później w Seattle, by w końcu osiąść w Kalifornii. Pracował głównie na budowach. Nie wiadomo od jak dawna w jego głowie kiełkowała myśl, żeby wybudować coś niezwykłego. W 1921 roku, mając 42 lata (kryzys wieku średniego?), Simon nabył trójkątny skrawek ziemi w Los Angeles i rozpoczął tworzenie dzieła swojego życia.
Jak sam później powie: "Chciałem wybudować coś dużego i to zrobiłem".
How simple is that?