21.08.2013

Custer State Park i Needles Highway

Na pograniczu Wyoming i Południowej Dakoty rozciąga się region Black Hills. Nazwa Góry Czarne pochodzi od ciemno zielonych  igieł sosny Ponderosa. Taka ciekawostka historyczna: w 1868 roku rząd Stanów Zjednoczonych obiecał, że teren ten na zawsze zostanie we władaniu tutejszych Siouxów. 6 lat później odkryto tu złoto. Jak się domyślacie, w tym samym momencie traktat przestał obowiązywać... Jeśli jakimś cudem nie widzieliście Tańczącego z wilkami, czas to szybko nadrobić!

Na trasie zahaczyliśmy o miasteczko Deadwood znane z 
1. Serialu HBO 
2. Cmentarza (wstęp płatny) na którym pochowano legendarną parę rewolwerowców Calamity Jane i Dzikiego Billa
3. Baru Midnight Star, którego właścicielem jest Kevin Costner. Wnętrze ozdobiono pamiątkami z filmów.
Poza tym miasteczko, uznane za National Historic Landmark wygląda jak żywcem wyjęte z dobrego westernu. Ponieważ tego dnia bardzo gonił nas czas, więc przyznaję, dokonaliśmy tylko szybkiego objazdu jego uliczkami... Może następnym razem uda nam się spędzić tu więcej czasu i nawet wpaść na szklaneczkę czegoś mocniejszego do Costnera:)

Naszym głównym celem tego dnia był, bardzo polecany w przewodnikach, a dla nas (jak się później okazało) dość rozczarowujący Custer State Park. Chociaż dla widoku osiołków na drogach warto było wydać to 15$ za wjazd na teren parku:)
No i dla, no właśnie, co to jest? Obstawiam świstaka, ale pewna nie jestem.
Jak już wspomniałam, Custer SP nie spełnił naszych oczekiwań. Ponoć zamieszkuje go największe stado bizonów na świecie, a także pumy, pieski preriowe, kozły śnieżne, widłorogi i jeszcze kilka ciekawych gatunków, niestety nam pozostało się cieszyć jedynie z osiołka i świstaka... Góry są owszem dość malownicze, ale Bryce to to nie jest;) 
  


Do parku wjechaliśmy przede wszystkim po ty, by przejechać się słynną, liczącą zaledwie 14 mil, Needles Highway (SD 87). Wąskie bramy/tunele wykute w starych niemal jak sam świat (2 miliardy lat!!!) skałach były faktycznie niesamowite. Bardzo wąskie i kończące się ostrym zakrętem. 

A przejeżdżając przez nie i tak nie można się było skoncentrować na jeździe bo z daleka kusił nas już kolejny punkt na naszej trasie. Widać go tu w oddali, niemal w samym centrum prześwitu. Tak, to już Mount Rushmore, ale o tym w kolejnym "odcinku".

7.08.2013

Kto pyta nie błądzi 6: Ile kosztuje wynajęcie mieszkania, jak wysoki jest czynsz, ceny nieruchomości w południowej Kalifornii

Napiszcie mi proszę ile kosztuje przeciętny czynsz w LA (we własnym, kupionym mieszkaniu) i ewentualnie jakiś jest przedział cenowy. Prosiłbym także o informację, od ilu $ zaczynają się ceny mieszkań (1-2 pokoje). 

Zacznijmy od tego, że my nie mieszkaliśmy w LA tylko w Orange County (godzina jazdy na południe od LA) ale ponieważ jest to powiedzmy dość prestiżowa okolica to ceny nie powinny się zbytnio różnić od tych w mieście.
Na początek rozbijmy na części koszt wynajętego mieszkania. Nasze rachunki związane z wynajęciem salonu z sypialnią i małym loftem wynosiły 1000$ dla landlorda + 350$ HOA + 150$ rachunki (gaz, prąd, internet).

Czym jest to tajemnicze HOA. HOA - home owner's association - to w uproszczeniu przyjmując odpowiednik polskiego czynszu. Są okolice, gdzie nie płaci się HOA. Analogicznie jak w Polsce, są to głównie domy jednorodzinne. Na tym analogie się kończą. Płacąc w Polsce kilkaset złotych czynszu mogę najwyżej liczyć na to, że ktoś raz w tygodniu zamiecie schody na klatce. W Stanach w zamian za to 350$ dostawaliśmy ogrodzony, czysty basen z jacuzzi, siłownię, oświetlone korty i boisko, zadbane i obsadzone kwiatami trawniki i wiele innych uprzyjemniaczy:) 

Czynsze są oczywiście zróżnicowane, w naszej okolicy oscylowały koło 300$, ale w niektórych, pięknie położonych nadmorskich miejscowościach, sięgały nawet 650$.

Dalej pytasz o ceny mieszkań. Są ona również bardzo, ale to bardzo zróżnicowane w zależności od standardu (czy na podłogach jest parkiet czy wykładzina, czy mieszkanie jest widne i zadbane, jak wygląda zabudowa kuchni, ile jest łazienek - standardowo po jednej na każdą sypialnię) ale przede wszystkim od okolicy. Podobnie wyglądające mieszkanie z jedną-dwiema sypialniami kosztuje nawet poniżej 200 tysięcy dolarów w zdominowanej przez Meksykanów Santa Anie, a w bardziej popularnych miejscach jak Irvine czy Costa Mesa ciężko takie znaleźć za mniej niż 300k$.

Dla przypomnienia dodam tylko, że w Stanach inaczej oznacza się mieszkania. Kawalerka to studio. 1 bedroom apartment to pokój dzienny + sypialnia, 2 BR to dwie sypialnie (i najczęściej także dwie łazienki) z salonem itd, itd. I jeszcze jedno, być może w mieście, gdzie są apartamentowce i "bloki" będzie można znaleźć niewielkie mieszkania, obserwując rynek nieruchomości w OC nie widziałam chyba nigdy mieszkań poniżej 60m2 (w Kalifornii garderoby są wielkości nowojorskich kawalerek:). 

Jeśli miałabym określić w dużym przybliżeniu koszt metra kwadratowego w Orange County, uwzględniając wszystko, co napisałam powyżej, powiedziałabym, że to ok 8-12 000 PLN. Tanio, drogo - rzecz względna. Ceny jak w Warszawie. Moim zdaniem jak za taką jakość życia i otoczenie - cena przyzwoita. 

Jestem ciekawa jak ceny kształtują się w innych miejscach w Stanach, więc, jak zwykle, będę wdzięczna za uzupełnienia w komentarzach.

Typowe osiedle w Irvine






5.08.2013

Kto pyta nie błądzi 5: polski dyplom w Stanach Zjednoczonych - hit czy kit?

Interesuje mnie bardzo jak wygląda sytuacja na rynku pracy w USA dla absolwentów polskich uczelni. Czy rzeczywiście polskie studia w Ameryce nie są nic warte?

Trudno jest mi powiedzieć czy polskie studia mają znaczenie dla amerykańskich pracodawców. Patrząc na moje doświadczenia odpowiedziałbym, że raczej nie...


Dlaczego?

1) Przed przyjazdem do USA (transfer pracowników między firmą w Polsce i USA) na potrzeby wizy typu L firma musiała dokonać ewaluacji mojej edukacji względem edukacji amerykańskiej. Mój Magister na Uniwersytecie Łódzkim + Licencjat z SGH zostały w sumie zakwalifikowane jako BA (czyli licencjat).


2) W USA uczelnia świadczy o zdobytej wiedzy. Dyplom uniwersytecki naprawdę coś znaczy. Tam liczy się nie tylko to, jaką uczelnię kończyłeś, ale i kto Cię uczył, jakie miałeś stopnie, co robiłeś dodatkowego. A to dlatego, że często pracodawcy sami kończyli te uczelnie i znają osobiście wykładowców.


3) System referencji w USA uwzględnia też szkoły wyższe.


4) Przymierzałem się do tego by zdobyć uprawnienia amerykańskiego biegłego rewidenta. W tym celu muszę zdać kilka egzaminów. By do nich podejść, muszę spełnić określone kryteria jeśli chodzi o edukację. Żeby w USA moja edukacja została uznana, muszę wysłać dokumenty do określonej jednostki "porównującej" tok studiów, która dokona weryfikacji i "przetłumaczy" moje przedmioty i punkty ECTS na Amerykańskie Unit/credits.

Procedura ta nie jest prosta. Jest również kosztowna

5) Pamiętajmy, że prawie wszystkie z 20 najlepszych szkół wyższych na świecie znajdują się w Stanach. Natomiast najlepsze polskie szkoły (SGH i UJ) klasyfikowane są poniżej miejsca 400.


Myślę jednak, że jeśli jesteś w stanie dobrze udokumentować doświadczenie oraz przekonać pracodawcę, żeby zainwestował w załatwienie wizy, to szanse na dobrą pracę są duże.

Piszą do nas osoby, które wysyłane są na programy wymiany pracowników podobne do tego, na którym ja byłem, tylko z innych firm. Prawdopodobnie więc łatwiej się dostać z konkretnego stanowiska niż zaraz po studiach.

Obecnie dyskutowana zmiana w zasadach immigracyjnych ma jednak ułatwić dostęp do pracy obcokrajowcom kończącym uczelnie amerykańskie. Więc być może warto zainteresować się zmianą miejsca zamieszkania już na studiach.

Jeśli macie jakieś własne doświadczenia (mam nadzieję, że lepsze), będziemy wdzięczni za podzielenie się nimi w komentarzach. 

Yale

3.08.2013

Bliskie spotkanie z Devil's Tower

Z parku Grand Teton, któremu poświęcony był ostatni post, wróciliśmy się drogą na północ do Yellowstone, a  stamtąd do miasteczka Cody. Krajobraz kolejny raz zmienia się diametralnie. Poranny przymrozek ustępuje upalnemu południu. Skończyły się lasy i potoki. Jedziemy teraz przez półpustynne rozległe równiny, zamknięte na horyzoncie ośnieżonym pasmem Gór Bighorn.
Jak na mój gust - robi się coraz przyjemniej. Wysokość nad poziomem morza rośnie, zaludnienie maleje:) Zauważamy też istotną zmianę w dominującej stylówie lokalsów. Flanele i czapki z daszkiem zostały wyparte przez skórzane marynary i kowbojskie kapelusze. Trasa z Cody do Devils Tower (nr 14) bardzo ładna. Zakosami przez Bighorn Mountains. Choć wydawało się to niemożliwe, to po drugiej stronie gór krajobraz staje się jeszcze mniej urozmaicony. Delikatne wzgórza pokryte spaloną słońcem trawą. Przez 150 mil jedziemy tęsknie wypatrując kibelka lub choćby jakiegoś krzaczka. Nic z tego. Jedyne ciekawostka to zmiana koloru nawierzchni drogi. Teraz jest czerwona, niczym korty tenisowe.
Nie ukrywam, że im bliżej byliśmy Devils Tower, tym bardziej liczyłam na taki widok. Niestety, podobnie jak na Extraterrestrial Highway, o której pisaliśmy tutaj, tym razem UFO znów dało nam kosza i nie zjawiło się na umówione spotkanie... Przed nami jeszcze Roswell i Marfa...
Z daleka Wieża wygląda mniej imponująco, niż to sobie wyobrażałam, ale za to z bliska - majstersztyk Matki Natury. Niech się schowają bazaltowe kolumny Islandii, w tym miejscu jest MOC!
Nie my jedni ulegliśmy urokowi potężnej skały (niemal 400 metrów wysokości licząc od podstawy! i tak, można się na nią wspinać, po wcześniejszym zarejestrowaniu się u Rangera). O tym jak jest piękna i niezwykła najdobitniej świadczy fakt, że w kraju tak bogatym w cuda przyrody, to właśnie Devil's Tower została pierwszym Narodowym Pomnikiem Natury (w 1906r.).


Na camping KOA (20$ za noc) przybyliśmy pod wieczór. Przywitał nas taki oto napis nad wejściem do rejestracji. Now it's official. Jesteśmy na kowbojskich ziemiach:)

Są dwie wersje powstania Wieży. Naukowa i ta prawdziwa. Naukowa mówi o tym, że - bagatela - 50 milionów lat temu, magma wdarła się intruzją pomiędzy skały osadowe, tworząc słup na głębokości 2,5 km poniżej powierzchni ziemi. Przez miliony lat skały osadowe, jako mniej odporne na erozję, były stopniowo wypłukiwane/wywiewane/wykruszane, aż do dziś, stopniowo odsłaniając twardy, wulkaniczny trzon.


Prawdziwa wersja, zgodnie z wierzeniami Siouxów (a kto może wiedzieć lepiej niż pierwotni mieszkańcy), mówi o siedmiu dziewczynkach, które uciekając przed niedźwiedziem wdrapały się na niewielką skałę. Usilnie błagały o pomoc, bo niedźwiedź próbował się do nich dostać, ryjąc skałę swoimi pazurami, ale im wyżej sięgał, tym góra bardziej rosła. Aż dziewczynki sięgnęły nieba i przemieniły się w gwiazdozbiór Plejad. 

Kiedy po zmroku okrążaliśmy Wieżę, ścieżką biegnącą u jej podnóża, wsłuchując się w dźwięki nadchodzącej nocy, próbując dojść źródła tajemniczych szelestów w krzakach, uchylając się przed skrzydłami nietoperzy. Tłumacząc sobie, że przelatujące małe światełka, to na pewno świetliki. Otuleni ciepłem, które po upalnym dniu oddawała nagrzana skała i widząc nad sobą gwiazdy - prawie na wyciągnięcie ręki -  czuliśmy się jak w kawałku Comy: 

"biała droga brukowana wprost do boga
mogłem mówić z nim o wszystkim o czym chciałem (...)
i już byłem niemal bliski zrozumienia
zrozumienia tajemnicy wszechstworzenia"

To się nazywa dobry widok z okna o poranku! W nocy temperatura spadła poniżej zera, na tropiku osadził się szron, ale już w kilka chwil po wzejściu słońca, znów zrobiło się bardzo, bardzo gorąco. Czas się zbierać, kolejny stan na horyzoncie, jedziemy do Południowej Dakoty.




Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com