30.01.2012

Instrumentalny Eden, czyli Winter NAMM 2012




Dziś ciekawostka z trochę innej beczki. Kalifornia jest gospodarzem nie tylko wielkich gal filmowych ( Oscary, Złote Globy) lub muzycznych (Grammy), ale i wielu konwencji branżowych zbierających pod jednym dachem przedstawicieli i miłośników wszelakich gałęzi przemysłowych. Co roku, w styczniu, organizowane są jedne z najważniejszych na świecie targów sprzętu muzycznego – NAMM Show (NAMM = The National Association of Music Merchants). W 2012 odbyły się one po raz 110 i zebrały 95709 odwiedzających przy 1441 wystawcach. To, że te liczby są znane już na kilka godzin po rozpoczęciu targów wynika z faktu, iż tylko osoby wcześniej zgłoszone przez członków NAMM mogą w nich uczestniczyć. Nie ma sprzedawanych biletów. Tym bardziej cieszę się, że udało mi się tam dostać. W 2011 nie miałem tyle szczęścia. Ale nauczony doświadczeniem zacząłem szukać sposobu wcześniej i w grudniu dostałem potwierdzenie od jednej firmy z Izraela, ze chętnie dopiszą mnie do swojej listy gości. Winter NAMM Show organizowane jest w Anaheim. Convention Center jest przy tej samej ulicy co Disneyland, tylko po drugiej stronie. Targi przypominają wszystkim, że muzyka sama nie zagra, nie nagra się, że trzeba mieć coś więcej niż tylko pomysły i duszę. Mam na myśli oczywiście sprzęt (I góry złota, aby go kupić). Liczba tatuaży na metr kwadratowy może być wyższa tylko na Tattoo Expo. Biznesmeni z branży muzycznej zdecydowanie nie chodzą w garniturach, a najciekawsze produkty pewnie nie pojawia się w naszych rodzimych sklepach. Futerały do gitar w kształcie trumien, gitary-telewizory, gitary-siekiery, gitary-miecze, świecące w ciemnościach struny- to tylko przykłady dziwadeł, które można było zobaczyć. Kolejki ludzi ustawionych po autografy sławnych muzyków i wszechobecna kakofonia. Sami odwiedzający mogliby zapełnić album z ciekawymi portretami. Zapraszam na krotka fotorelacje.


Jakiś sympatyczny Niemiec zrobił mi foto... Tu wszyscy "believe in music"

Efekty gitarowe (tu firmy Catalinbread) - moja nowa miłość

Amerykanie mają niezwykle rozwinięty rynek memorabilii - możesz kupić maskotkę/laleczkę prawie każdej możliwej gwiazdy. Tu pluszowi Kiss, Elvis, RUN DMC
Gitara - telewizor, akurat grano "This is Spinal Tap" - za to kocham USA

Pimp my Drumkit = Wszelka indywidualizacja każdego przedmiotu jest w Ameryce możliwa...

Gitary wyjęte z tych futerałów dosłownie budzone są do życia.

Neonowe struny świecące w ciemnościach.

Prezenterzy sprzętu z różnych stron świata (dosłownie i metaforycznie)







28.01.2012

Street Art in San Francisco part 3

W dzisiejszym "odcinku" chcieliśmy Wam pokazać dwa niezwykłe miejsca. 

Pierwsze z nich to Women's Building. Budynek jest siedzibą organizacji pomagającej kobietom. Jego ściany zostały pokryte malunkami przez siedem artystek-malarek. Murale ukazuje odwagę i mądrość kobiet, ich uzdrawiającą siłę i wkład w dzieje świata. Więcej na temat organizacji i samego malowidła znajdziecie tutaj. Dzieło prezentuje się wspaniale, można spędzić całe godziny na zgłębianiu jego poszczególnych fragmentów, doszukiwaniu się kolejnych znaczeń, rozszyfrowywaniu kim są przedstawione na nim postaci.








Drugie miejsce to skrzyżowanie ulic Laguna i Haight. Na samym rogu odnajdziemy fantastyczną figurę Pink Bunny Skull. Na murach, po obu stronach króliczka, odkryjemy jeszcze wiele innych, wartych uwagi malunków.








Dla zainteresowanych tematem podaję linki do innych street artowych zbiorów:

25.01.2012

Run to the hills, czyli dzielnice San Francisco

San Francisco jest, jak do tej pory, najładniejszym amerykańskim miastem, jakie mieliśmy okazję oglądać. Na jego urodę składa się wiele czynników, ale według mnie, decydującą rolę odegrało fantastyczne położenie metropolii, która rozlokowała się na szeregu wzniesień tak, że podróżując po mieście, ma się wrażenie, że zatoka i ocean grają z nami w chowanego, ukazując się nagle na horyzoncie w najmniej spodziewanym momencie. 


Taki układ ma oczywiście swoje plusy i kilka minusów. Jeśli zwiedzamy miasto pieszo, pod koniec dnia będziemy się czuć jak po intensywnej górskiej wędrówce. Czasem to, co na mapie wygląda jak ulica, nagle okazuje się być ciągnącymi się w nieskończoność schodami:)

 
Jeśli zdecydowaliśmy się na samochód, to czekają nas podjazdy i zjazdy mrożące krew w żyłach. Ze szczytu wzniesień ulice, spadające ostro w dół, wyglądają bardziej jak stok dla skoczków narciarskich niż zwykła droga. Za każdym razem, przy takim zjeździe, mocno zaciskałam oczy i z całej siły wciskałam się w siedzenie naszego rodzinnego samochodu. Prawie jak jazda na kolejce górskiej! Tylko widoki lepsze...


I jeszcze jedna rada dla zmotoryzowanych lub rozważających wynajęcie auta w SF. W tym mieście ekstremalnie trudno o miejsce parkingowe, a parkingi kosztują majątek (ok 20$ za dzień). My zdecydowaliśmy się w związku z tym  na wynajęcie pokoju w hotelu Vagabond Inn (skromny, czysty, tani, w pobliżu jednego z najstarszych klubów gejowskich). Położony w centrum miasta, na 9th Street, oferował darmowy parking co rekompensowało niezbyt ciekawą okolicę (sporo bezdomnych, ale nikt nigdy nas nie zaczepiał, nie mieliśmy żadnych nieprzyjemności, mimo iż wiele osób odradzało nam zatrzymywanie się w tym kwartale). Ale wracając do stromych uliczek. San Francisco to pierwsze miejsce gdzie widziałam znaki drogowe nakazujące parkowanie dokładnie pod kątem 90' do krawężnika, tak aby uniemożliwić autom sturlanie się w dół. Wypożyczając samochód pamiętajcie, że w zatłoczonym mieście zdecydowanie lepiej poradzą sobie małe samochody. Nie tylko łatwiej je zaparkować, ale także wygodniej manewrować na wąskich uliczkach.

Lombard Street, podobno najbardziej kręta uliczka świata.

Drugą cudowną cechą SF jest podział miasta na barwne dzielnice, każdy tu znajdzie coś dla siebie. No to zaczynamy! 
My oczywiście, tradycyjnie już, nasze pierwsze kroki skierowaliśmy do Chinatown. Niezmiennie fascynują nas kawałki Azji zanurzone w amerykańskich realiach.


San Francisco dla zmotoryzowanych - 49milowa scenic drive oprowadzi nas po najładniejszych rejonach miasta.







Kulinarnym rajem okazała się dla nas być dzielnica włoska, tzw. Little Italy znajduje się w okolicach North Beach, na północ od China Town. Kawiarenki, niewielkie rodzinne pizzerie, piekarnie, te zapachy prawdziwego jedzenia! Tego brakuje nam w Los Angeles!


Jedno spojrzenie wystarczy, by wiedzieć, że wkroczyliśmy na teren Little Italy
Małe samochody najlepiej poradzą sobie w zatłoczonym mieście.

San Francisco to także kolebka amerykańskiego ruchu LGBT. Zainteresowanym polecam wspaniały film Obywatel Milk (zasłużone 2 Oscary w 2009r. w tym dla Seana Penna, jako najlepszego aktora)

Tęczowe flagi gęsto zdobią gejowską dzielnicę The Castro...
Ale odnajdziemy je także w innych częściach miasta.
Skoro już jesteśmy przy kolorach. Największe wrażenie zrobiły na mnie kolorowe, przeurocze domki, których jest tu mnóstwo! Na ich tle, te najpopularniejsze, czyli Painted Ladies, tzw "pocztówkowy rządek", wypadają dość blado. Zresztą zobaczcie sami.

Postcard Row czyli Painted Ladies. Jeden z najczęściej fotografowanych widoków w SF.

I inne wiktoriańskie domki.

Ehhh....mieć taki jeden dla siebie...


Z pozostałych miejsc godnych uwagi warto jeszcze wspomnieć o Union Square (dla tych, którzy lubią zakupy z górnej półki), SoMa, czyli dzielnicy położonej na południe od Market Street (dla łowców okazji, niezbyt przyjemna po zmroku) oraz Haight (dla szukających mniej formalnych okolic, lubiących klimaty flower power, New Age i chcących się zaopatrzyć w coś mocniejszego do palenia niż papierosy. Wiele zdjęć z postów traktujących o muralach w SF zostało zrobionych właśnie tam).

City Hall

Nawet dzielnica finansowa sprawia sympatyczniejsze wrażenie niż ta w LA.
No i na koniec zostało nam jeszcze nabrzeże. Najpopularniejszym celem turystycznym jest Pier 39, molo szczelnie zabudowane sklepikami z tandetnymi pamiątkami. Naszym zdaniem nic ciekawego.



Kawałek na południe odnajdziemy "ten drugi" most. Z tego na szczęście nikt nie skacze.

Nieopodal znajdują się Ferry Building z szeregiem ładnych sklepików (jeśli kupować prezenty- szczególnie te, które można zjeść:)- to właśnie tu). 





 
Tuż obok, wiecznie zajęty przez strajkujących, Justin Herman Plaza.


Na Fisherman's Wharf ponoć serwują najlepsze owoce morza w całych Stanach Zjednoczonych.


Generalnie ulica Embarcadero, ciągnąca się wzdłuż zatoki, jest głośna i zatłoczona, ale kontynuując spacer na zachód, w stronę Golden Gate, na pewno odnajdziemy jakieś urocze, spokojne miejsca.

Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com