10.09.2014

Szukajcie, a znajdziecie czyli jak wynająć mieszkanie w Californii, w Stanach Zjednoczonych

   Czy wynajęcie mieszkania w Stanach Zjednoczonych to road through hell czy raczej piece of cake, bułka z masłem? Prawda leży gdzieś pośrodku, poniekąd w zasobności portfela, a w dużej mierze w naszej umiejętności do kompromisu i cierpliwości. Dla nas kompromis to taka niefajna sytuacja, kiedy nikt nie jest do końca zadowolony, szukaliśmy więc uparcie tego jednego, jedynego gniazdka. Cierpliwość nasza została wreszcie nagrodzona.



   Ponieważ w Stanach jest mała szansa na wynajęcie mieszkania bezpośrednio od właściciela (jeśli macie taką okazje, zróbcie to bez wahania, zapłacicie taniej i kontakty z prywatną osoba są z reguły znacznie przyjemniejsze, bardziej personalne, niż z korporacją. Łatwiej tez wynegocjować pewne sprawy), to skoncentruję się teraz na tym, jak proces wynajmowania przebiega najczęściej.

   My szukaliśmy mieszkania głównie przez stronę  http://www.craigslist.org/ (po wybraniu określonego miasta klikamy w zakładkę  housing, mamy różne opcje do wyboru m. in. domy na sprzedaż, mieszkania do wynajęcia, pokoje do podnajęcia). Zaglądaliśmy też na http://www.zillow.com/.

   Poza tym, jeżdżąc od jednej community do drugiej, zatrzymywaliśmy się na osiedlach, gdzie powiewał szyld „now leasing”, oczywiście tylko wtedy, jeśli osiedle na pierwszy rzut oka nam się podobało. Z miejsca odrzucaliśmy te, na których było mało zieleni i gdzie domy miały małe okna. No i niektóre dzielnice były tez dla nas zbyt kolorowe. Nie zrozumcie nas źle, nie ma to sformułowanie rasistowskiego wydźwięku, po prostu osiedla, gdzie jest mało białych, są w Kalifornii postrzegane, nie bez przyczyny, za biedniejsze i przez to mniej bezpieczne. Tak samo jak w waszych miastach, w Polsce, wiecie instynktownie, które dzielnice są przyzwoite, a do których lepiej samemu się nocą nie zapuszczać. 

   Lorde śpiewa w swoim hicie Royals:


“I’m not proud of my address
in a torn-up town, no postcode envy”
(„nie jestem dumna z mojego adresu
W rozdartym mieście nie ma zawiści o kod pocztowy”)

   W Orange County ludzie zwracają uwagę na adres (postcode = kod pocztowy), pod którym mieszkasz. Szkoły przypisywane są na podstawie miejsca zamieszkania, więc dobra dzielnica to również dobra edukacja dla dzieci. My też wiedzieliśmy dokładnie, w jakiej okolicy chcielibyśmy mieszkać. Szukaliśmy mieszkania w Costa Mesa, Tustin, Irvine, Newport Beach (to jest region „wyższego-średniego” standardu w Orange County, zlokalizowany blisko trójkąta autostrad 405/55/5.

   Wracając do naszych poszukiwań. Każdego ranka przeglądaliśmy ogłoszenia na wspomnianych stronach i uzbrojeni w kartkę, z wynotowanymi adresami, ruszaliśmy w trasę.  Każda community, gdzie większość, jeśli nie wszystkie mieszkania są wynajmowane, posiada leasing office, a przed nim miejsca parkingowe „for future residents” (dla przyszłych lokatorów). 


   Z reguły spotkanie z pracownikiem biura przebiega podobnie, po pierwszym (my mieliśmy ich przynajmniej 20) będziecie już znać schemat rozmowy, po piątym będziecie uprzedzać pytania, po 10 zaczną wami wstrząsać dreszcze już na sam widok uśmiechniętej pani/pana z biura najmu. Nie dlatego, że rozmowy są mało przyjemne. Wręcz przeciwnie. Zawsze zaproponują nam coś do picia i wyrażą zainteresowanie skąd jesteśmy i jak nam się w Kalifornii podoba. Chodzi raczej o to, że każda taka rozmowa zajmuje strasznie dużo czasu, a Wy przecież chcecie jedynie zobaczyć jak wygląda to cholerne mieszkanie i jechać do następnego… Niestety bez gry wstępnej żadnego pokazywania nie będzie. 

   Możecie przyspieszyć całą procedurę przepraszając za pospiech i tłumacząc, że macie jeszcze tuzin umówionych na dziś spotkań. Zacznijcie od maksymalnego czynszu, jaki jesteście gotowi zapłacić za pożądane mieszkanie. My od razu informowaliśmy, że szukamy lokum z jedną sypialnią (odpowiednik polskiego M3), z ceną oscylującą wokół 1500$. Jeśli na wstępie dowiadywaliśmy się, że za 1560$ mogą nam zaproponować studio (kawalerka), a 1 bedroom apartament (pokój dzienny z jedną sypialnią) startuje od 1680$, grzecznie dziękowaliśmy i wychodziliśmy. 


   Kiedy okazywało się, że cena jest w naszym zasięgu- mieszkanie przechodziło do kolejnego etapu. Następne rzeczy na których nam zależało i o które wypytywaliśmy:
  • Nie chcieliśmy, żeby mieszkanie było na parterze (na tutejszych osiedlach mieszkanie na 0 poziomie ma patio, które najczęściej wychodzi na ulicę/ścieżkę, po której przechodzą inni mieszkańcy, więc nie ma prywatności.
  • Chcieliśmy, żeby w naszym budynku nie można było trzymać psów (uwielbiamy zwierzaki, ale mamy bardzo traumatyczne przejścia z sąsiadami, których pies srał na balkonie pod nami, a dodatkowo ujadał całymi dniami i nocami, chcieliśmy więc tym razem mieć zagwarantowany spokój). Na osiedlach są specjalne mieszkania dla osób ze swoimi pupilami.
  • Bardzo pożądane było przez nas, żeby na osiedlu był duży basen (mały jest standardem) i siłownia (to też raczej standard).
  • Carport (zadaszone miejsce parkingowe) lub garaż


Ok, wszystko było na miejscu, oddawaliśmy więc pracownikowi biura najmu nasze ID ze zdjęciem (paszport lub prawo jazdy) i szliśmy oglądać. 
     
     Za co mieszkania łapały u nas dodatkowe punkty? 
  • Za vaulted ceilings, czyli wysoki (dosłownie-sklepiony) sufit. Nie wiem czy to złudzenie, ale wydaje mi się, że standardowo amerykańskie mieszkania są niższe niż w Polsce, co wywoływało w nas o lekką klaustrofobię. 
  • Balkon, choćby malutki- lubimy sobie zjeść śniadanko na powietrzu. 
  • Duże okna. 
  • O ładnej zieleni już wspominałam. 
  • No i łazienka, do której nie wchodzi się bezpośrednio z sypialni (tak mieliśmy w poprzednim mieszkaniu i było to dość kłopotliwe, kiedy nasi goście zostawali u nas na noc. Taki rozkład mieszkania, w którym do łazienki wchodzi się przez sypialnię, jest niezwykle popularny w Stanach).
Na co warto zwrócić uwagę:
  • Jeśli wynajmujecie mieszkanie latem, zwróćcie uwagę czy nie jest w nim gorąco. Jeśli tak, albo jeśli temperatura jest znośna, ale cały czas włączona jest klimatyzacja, znaczy, że wy też będziecie jej musieli używać, jeśli nie chcecie się ugotować latem. Podniesie to dość znacząco rachunki za prąd.
  • Sąsiedztwo. Każdy z nas na pewno wie mniej więcej, kogo za sąsiada by chciał, a kogo nie.
  • Widok z okna. Często nieco tańsze mieszkania wychodzą na basen (będzie głośno popołudniami) lub na parking (głośno rano i wieczorem, gdy ludzie wracają z pracy).

  Ponieważ dobre mieszkania, czyli za rozsądna cenę, z widokiem na zieleń, jasne, przestronne i ciche, a poza tym położone w pobliżu wjazdu na autostradę, rozchodzą się jak świeże bułeczki, kiedy tylko znaleźliśmy to jedno jedyne, nie zwlekaliśmy ani minuty. 
   Od  razu po zobaczeniu naszego lokum wypełniliśmy wymagane dokumenty i przeprowadziliśmy się do niego jeszcze tego samego dnia (dodatkową motywację stanowił fakt, że nędzny Motel 6, w którym się zatrzymaliśmy, kasował nas 60$ za dobę). 
   Jakie jest to nasze nowe mieszkanko? Przede wszystkim jest jasne. Ma wysoki, skośny sufit. Ma ok 70m². Ma kominek(!!!), gazowy ale zawsze lepszy rydz niż nic :). I balkon. Na osiedlu są 3 baseny, jacuzzi, sauna, siłownia oraz business center dla mieszkańców, z dostępem do komputerów, netu i co najważniejsze darmowej kawy:), w którym organizowane są niedzielne pokazy filmowe. Kosztuje 1425$ za miesiąc. 
   Kompromisom mówimy nie!




Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com