1.08.2014

Gdzie byliśmy, jak nas nie było, czyli co to jest "expat curve"

   Ci z Was, którzy regularnie, choć wirtualnie, towarzyszyli nam podczas naszego pobytu w Stanach, między 2010, a 2012 rokiem, z pewnością zauważyli, że przez ostatnie dwa lata nasza aktywność na blogu prawie zanikła. Nie jest tak, że nie było o czym pisać, bo materiału starczyłoby na rok regularnych postów. Po prostu było mi szalenie trudno, siedząc w szarej Łodzi, wracać myślami do „lepszych czasów”.
Ten post trafił na łamy chicagowskiego Nowego Dziennika

   Tysiące osób wyemigrowały z Polski w ostatniej dekadzie, a mimo to w internecie można znaleźć niewiele informacji na temat trudności w zaadaptowaniu się do nowych warunków, po wyemigrowaniu z kraju, a już prawie zupełnie nic na temat depresji towarzyszącej powrotom. Wiem, bo szukałam, bo potrzebowałam.



   Ok, część z Was zastanawia się pewnie, czemu w takim razie wróciliśmy, lub inaczej, czemu tak długo zwlekaliśmy z powrotem do Kalifornii. Po pierwsze Tomkowi skończył się kontrakt, po drugie bardzo już tęskniliśmy za naszymi Rodzinami i Przyjaciółmi. Mogliśmy się starać o przedłużenie kontraktu, jednak nie chcieliśmy tego robić. Chcieliśmy wracać, choć nie była to zero-jedynkowa sytuacja. Drzewka decyzyjne rozrysowywaliśmy wielokrotnie.

   Że coś nam z tymi drzewkami decyzyjnymi nie poszło, uświadomiliśmy sobie jakieś 2 tygodnie po powrocie do kraju. Siedziałam na podłodze w naszym mieszkanku, które dawniej było w sam raz, a teraz nagle stało się klaustrofobicznie małe. Ekipa od przeprowadzki wniosła właśnie kilkanaście pudeł z rzeczami przywiezionymi w ramach tzw. mienia przesiedleńczego. Ledwo mogliśmy się przecisnąć do łazienki. Pod nami wściekle ujadał pies, ulicą przechodziły podpite dresy, obwieszczając całemu osiedlu, kto jest k***ą, a kto Żydem. Poryczałam się.

   Nasi znajomi podzielili się na dwa obozy. Jedni, głównie Ci, którzy żyli przez jakiś czas poza Polską, powiedzieli, że rozumieją nas teraz, nie rozumieli zaś nigdy naszej decyzji o powrocie. Drudzy nie mogli pojąć, jakim cudem środowisko, w którym się wychowaliśmy i funkcjonowaliśmy przez ćwierć wieku, nagle mogło zacząć nas przytłaczać. Dla nich obmyśliłam samochodową metaforę. Jeśli przez 25 lat jeździłeś maluszkiem, a potem na 2 lata dostałeś, powiedzmy, Audi Q7, to jak będziesz się czuł po tych dwóch latach przesiadając się z powrotem do fiacika? Ciasno? Za wolno? Zbyt siermiężnie? C’mon, jeździłeś nim przez 25 lat i nagle Ci przeszkadza???

   A nam nagle zaczęło przeszkadzać wszystko. Z naszych hurra optymistycznych nastrojów po miesiącu nie został nawet ślad.
Trawniki? Zasrane.
Polityka? Szambo.
Autobusy i tramwaje? Syf z gilem. Jeśli w ogóle przyjadą.

   Sami siebie nie mogliśmy słuchać, nie wiem jak wytrzymali z nami nasi bliscy. O powrocie zdecydowaliśmy w Sylwestra ‘13. Wyjechaliśmy wtedy do Moskwy, do naszych przyjaciół, złapaliśmy tam drugi oddech, zdystansowaliśmy się do całej sytuacji i po powrocie obwieściliśmy naszym familiom, że wracamy do Stanów.

   Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Zielonej karty nie mamy, trzeba było więc przejść tę samą wyboistą ścieżkę załatwiania wiz L1 i L2, co poprzednio. Ile razy myśleliśmy już, że jesteśmy na prostej drodze do Stanów, nasz wyjazd przekładano.

   Trwało to 2 lata.

   Przez 2 lata nie miałam stałej pracy, nawet jej nie szukałam, bo przecież „zaraz będziemy się pakować”.

   To były 2 lata wydarte z życiorysu.

   2 lata, kiedy nasze rozmowy toczyły się tylko i wyłącznie na tematy „około stanowe”. Czasem nawet nachodziła mnie taka myśl, a jak wreszcie nam się uda wrócić, o czym my wtedy będziemy gadać??? Przed każdym wyjściem do znajomych upominaliśmy siebie – Tylko nie wspominamy o Ameryce!

   Po pierwszym roku oczekiwania, kiedy nie byłam już w stanie podnieść się z łóżka, wyłączyłam telefon, bałam się wyjść z domu i beczałam z byle powodu i bez powodu także, trafiłam do lekarza, o którym ktoś w sieci napisał, że pomógł mu zmierzyć się z depresją po powrocie z emigracji. Przy pomocy psychotropów udało mi się powolutku stanąć na nogi. Jest lepiej, jest dobrze, życie odzyskuje kolory.

   Nie każdy z Was pewnie wie, (a my wiemy tylko dlatego, że Tomek był na Bardzo Mądrym Szkoleniu), o zjawisku zwanym EXPAT CURVE. Generalnie chodzi o to, że nastrój większości expatów rozkłada się w podobny sposób. Najpierw zaliczamy lekki dołek, bo nowe realia, nowe problemy, adaptacja do innej rzeczywistości, rozłąka z bliskimi. Im lepiej sobie zaczynamy radzić, tym nasz nastrój się poprawia i rośnie, aż osiągnie dość wysoki, stabilny pułap. Decyzji o powrocie towarzyszy znów zjazd emocji. Wszak przeprowadzka zajmuje wysokie, 3 miejsce wśród najbardziej stresujących życiowych sytuacji, tuż za śmiercią bliskiej osoby i rozwodem. Wiem, co mówię, przeprowadzałam się 7 razy, ostatnio przed dwoma tygodniami. Po powrocie na „stare śmieci” najpierw towarzyszy nam euforia, a potem bardzo często taki przeolbrzymi dół, jaki przytrafił się nam. Dobrze o tym wiedzieć, by a) nie oceniać siebie zbyt surowo, b) być wyrozumiałym dla zmagających się z podobnym problemem przyjaciół. Taki schemat to reguła, nie wyjątek.

Wykres znalazłam na stronie www.paragonrelocation.com
źródło: www.isep.org


Depresja to wciąż temat bardzo kontrowersyjny w Polsce, nie wiem, ile razy usłyszałam, że widocznie nie mam prawdziwych problemów, żebyśmy zrobili sobie dziecko, to nam przejdzie, albo żebym się wzięła do roboty, jak porządni ludzie. I żebym wreszcie odstawiła leki, bo mieszają w głowie. Piszę do Was już z Kalifornii, bardziej spokojna i szczęśliwa, niż przez ostatnie dwa lata, chociaż nie mam jeszcze pracy (ciągle wszystko na głowie Tomka), ba, nie mamy nawet łóżka i śpimy na podłodze :) Słonko świeci, ludzie są uśmiechnięci, idzie ku lepszemu.

Zainteresowanym tematem "expat curve" polecam ten oto 3-minutowy filmik.





Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com