Ci z Was, którzy regularnie, choć
wirtualnie, towarzyszyli nam podczas naszego pobytu w Stanach, między 2010, a
2012 rokiem, z pewnością zauważyli, że przez ostatnie dwa lata nasza aktywność
na blogu prawie zanikła. Nie jest tak, że nie było o czym pisać, bo materiału starczyłoby
na rok regularnych postów. Po prostu było mi szalenie trudno, siedząc w szarej
Łodzi, wracać myślami do „lepszych czasów”.
Tysiące osób wyemigrowały z
Polski w ostatniej dekadzie, a mimo to w internecie można znaleźć niewiele informacji
na temat trudności w zaadaptowaniu się do nowych warunków, po wyemigrowaniu z
kraju, a już prawie zupełnie nic na temat depresji towarzyszącej powrotom.
Wiem, bo szukałam, bo potrzebowałam.
Ok, część z Was zastanawia się
pewnie, czemu w takim razie wróciliśmy, lub inaczej, czemu tak długo
zwlekaliśmy z powrotem do Kalifornii. Po pierwsze Tomkowi skończył się
kontrakt, po drugie bardzo już tęskniliśmy za naszymi Rodzinami i Przyjaciółmi.
Mogliśmy się starać o przedłużenie kontraktu, jednak nie chcieliśmy tego robić.
Chcieliśmy wracać, choć nie była to zero-jedynkowa sytuacja. Drzewka decyzyjne
rozrysowywaliśmy wielokrotnie.
Że coś nam z tymi drzewkami
decyzyjnymi nie poszło, uświadomiliśmy sobie jakieś 2 tygodnie po powrocie do
kraju. Siedziałam na podłodze w naszym mieszkanku, które dawniej było w sam
raz, a teraz nagle stało się klaustrofobicznie małe. Ekipa od przeprowadzki
wniosła właśnie kilkanaście pudeł z rzeczami przywiezionymi w ramach tzw.
mienia przesiedleńczego. Ledwo mogliśmy się przecisnąć do łazienki. Pod nami wściekle
ujadał pies, ulicą przechodziły podpite dresy, obwieszczając całemu osiedlu,
kto jest k***ą, a kto Żydem. Poryczałam się.
Nasi znajomi podzielili się na
dwa obozy. Jedni, głównie Ci, którzy żyli przez jakiś czas poza Polską,
powiedzieli, że rozumieją nas teraz, nie rozumieli zaś nigdy naszej decyzji o
powrocie. Drudzy nie mogli pojąć, jakim cudem środowisko, w którym się
wychowaliśmy i funkcjonowaliśmy przez ćwierć wieku, nagle mogło zacząć nas
przytłaczać. Dla nich obmyśliłam samochodową metaforę. Jeśli przez 25 lat
jeździłeś maluszkiem, a potem na 2 lata dostałeś, powiedzmy, Audi Q7, to jak
będziesz się czuł po tych dwóch latach przesiadając się z powrotem do fiacika?
Ciasno? Za wolno? Zbyt siermiężnie? C’mon, jeździłeś nim przez 25 lat i nagle
Ci przeszkadza???
A nam nagle zaczęło przeszkadzać
wszystko. Z naszych hurra optymistycznych nastrojów po miesiącu nie został
nawet ślad.
Trawniki? Zasrane.
Polityka? Szambo.
Autobusy i tramwaje? Syf z gilem.
Jeśli w ogóle przyjadą.
Sami siebie nie mogliśmy słuchać,
nie wiem jak wytrzymali z nami nasi bliscy. O powrocie zdecydowaliśmy w
Sylwestra ‘13. Wyjechaliśmy wtedy do Moskwy, do naszych przyjaciół, złapaliśmy tam
drugi oddech, zdystansowaliśmy się do całej sytuacji i po powrocie
obwieściliśmy naszym familiom, że wracamy do Stanów.
Łatwo powiedzieć, trudniej
zrobić. Zielonej karty nie mamy, trzeba było więc przejść tę samą wyboistą
ścieżkę załatwiania wiz L1 i L2, co poprzednio. Ile razy myśleliśmy już, że
jesteśmy na prostej drodze do Stanów, nasz wyjazd przekładano.
Trwało to 2 lata.
Przez 2 lata nie miałam stałej
pracy, nawet jej nie szukałam, bo przecież „zaraz będziemy się pakować”.
To były 2 lata wydarte z
życiorysu.
2 lata, kiedy nasze rozmowy
toczyły się tylko i wyłącznie na tematy „około stanowe”. Czasem nawet
nachodziła mnie taka myśl, a jak wreszcie nam się uda wrócić, o czym my wtedy
będziemy gadać??? Przed każdym wyjściem do znajomych upominaliśmy siebie –
Tylko nie wspominamy o Ameryce!
Po pierwszym roku oczekiwania,
kiedy nie byłam już w stanie podnieść się z łóżka, wyłączyłam telefon, bałam
się wyjść z domu i beczałam z byle powodu i bez powodu także, trafiłam do
lekarza, o którym ktoś w sieci napisał, że pomógł mu zmierzyć się z depresją po
powrocie z emigracji. Przy pomocy psychotropów udało mi się powolutku stanąć na
nogi. Jest lepiej, jest dobrze, życie odzyskuje kolory.
Nie każdy z Was pewnie wie, (a my
wiemy tylko dlatego, że Tomek był na Bardzo Mądrym Szkoleniu), o zjawisku zwanym EXPAT CURVE. Generalnie chodzi o to, że nastrój
większości expatów rozkłada się w podobny sposób. Najpierw zaliczamy lekki
dołek, bo nowe realia, nowe problemy, adaptacja do innej rzeczywistości,
rozłąka z bliskimi. Im lepiej sobie zaczynamy radzić, tym nasz nastrój się
poprawia i rośnie, aż osiągnie dość wysoki, stabilny pułap. Decyzji o powrocie
towarzyszy znów zjazd emocji. Wszak przeprowadzka zajmuje wysokie, 3 miejsce
wśród najbardziej stresujących życiowych sytuacji, tuż za śmiercią bliskiej
osoby i rozwodem. Wiem, co mówię, przeprowadzałam się 7 razy, ostatnio przed dwoma
tygodniami. Po powrocie na „stare śmieci” najpierw towarzyszy nam euforia, a
potem bardzo często taki przeolbrzymi dół, jaki przytrafił się nam. Dobrze o
tym wiedzieć, by a) nie oceniać siebie zbyt surowo, b) być wyrozumiałym dla
zmagających się z podobnym problemem przyjaciół. Taki schemat to reguła, nie
wyjątek.
![]() |
Wykres znalazłam na stronie www.paragonrelocation.com źródło: www.isep.org |
Depresja to wciąż temat bardzo
kontrowersyjny w Polsce, nie wiem, ile razy usłyszałam, że widocznie nie mam
prawdziwych problemów, żebyśmy zrobili sobie dziecko, to nam przejdzie, albo
żebym się wzięła do roboty, jak porządni ludzie. I żebym wreszcie odstawiła
leki, bo mieszają w głowie. Piszę do Was już z Kalifornii, bardziej spokojna i
szczęśliwa, niż przez ostatnie dwa lata, chociaż nie mam jeszcze pracy (ciągle
wszystko na głowie Tomka), ba, nie mamy nawet łóżka i śpimy na podłodze :) Słonko świeci, ludzie
są uśmiechnięci, idzie ku lepszemu.
Zainteresowanym tematem "expat curve" polecam ten oto 3-minutowy filmik.