15.02.2012

Palcem po talerzu: dragon fruit, rambutan, carambola (star fruit), lilikoi, papaja, kau orange

Będąc na Hawajach, a konkretnie na Dużej Wyspie, trafiliśmy pewnego dnia na targ, ryneczek właściwie, gdzie poraził nas wspaniały zapach tropikalnych owoców. Bez wahania Tomi wkroczył między rzędy skrzynek i półek, mieniących się apetycznie. Podchodził do każdej ze sprzedających pań i przymilnym głosem pytał, wskazując na co bardziej egzotyczne dla nas owoce "A co to jest? Dobre? A jak to się je? A co tak ładnie pachnie?". W ten sposób zanim cokolwiek kupiliśmy, już byliśmy niewyobrażalnie objedzeni. Tak więc w dzisiejszym odcinku krótki przewodnik po tropikalnych smakołykach.

Zaczniemy niezbyt egzotycznie, bo od pomarańczy. Ale takiej wyjątkowej. Mówi się o niej, że jest najbrzydsza i najsmaczniejsza ze wszystkich. Soczysta, słodka i miodowa. Kau orange. Faktycznie nie wygląda zachęcająco:) Najwyraźniej, nie osądza się książki po okładce, a pomarańczy po skórce:) Wyborna!


Znacznie bardziej egzotycznie prezentuje się carambola lub inaczej star fruit, owoc-gwiazda. Na Hawajach rosła sobie w różnych miejscach, ot tak sobie. W Polsce widywałam ją w marketach. Gdy dojrzeje, zjada się ją na surowo, ale powiedzmy sobie szczerze, jej główne zastosowanie to jako dekoracja. Krojona w plasterki, ma idealny kształt złocistej gwiazdki.



Kolejny przerost formy nad treścią to smoczy owoc. Czerwony dragon fruit jest chyba najpiękniejszym owocem na świecie! Wnętrze- perłowe lub buraczkowe, ma konsystencję kiwi, również ma podobne, jadalne, drobne, czarne nasionka w środku. Na ryneczku można było kupić całe owoce, jak również specjalnie przygotowane zestawy przekąskowe, w postaci foliówek wypełnionych cząstkami różnych wariantów smoczego owocu. Torebki leżały w wiaderku z lodem, dzięki temu owoce były cudnie orzeźwiające w parnym, upalnym popołudniu. Smak zdecydowanie nie powalał na kolana. Lekko mdły, odrobinę jak melon, albo surowy, słodkawy kalafior. Później dopiero dowiedziałam się, że owoc powinno się skrapiać sokiem z limonki lub cytryny. Wtedy faktycznie mógłby być całkiem całkiem.




Rambutan, czasem nazywany także owłosioną lychee. Cudnie pachnie i smakuje, tylko tego jedzenia i smakowania jest niezwykle mało. Pod czerwoną, kolczasto-włochatą skorupką/skórką kryje się cienka warstwa perłowego miąższu, ściśle przylegającego do sporej, niejadalnej pestki.


Rambutan w towarzystwie lilikoi
Papaje nie są takie znów bardzo egzotyczne, ale na Hawajach występowały wszędzie w takiej obfitości, mozaice kolorów i rozmiarów, że musiałam o nich tu napisać. Śniadanie, które jedliśmy na czarnej, wulkanicznej plaży, złożone z różnych wariantów owocu, na długo zostanie mi w pamięci. Przekrojone na pół, wydrążone z pestek, bardzo słodkie i soczyste, po prostu rewelacyjne!   




Na sam koniec zostawiłam mojego faworyta. Do czasu spróbowania lilikoi, uważałam, że najsmaczniejszym egzotycznym owocem jest, smakująca jak najlepsze jabłko na świecie, azjatycka gruszka (pisaliśmy o niej tutaj). Ale lilikoi (hawajska nazwa), czyli passion friut to jest dopiero coś! Jak pachnie! Jak smakuje! A wygląda tak absolutnie niepozornie. To właśnie jej aromat dominował tamtego dnia. Owoc, wielkości dużej moreli, przekrawa się na pół i wyjada łyżeczką lub wysysa miąższ. Nie wiem, czy jest bardziej słodki, czy kwaśny, bo oba te smaki występują w idealnych proporcjach doprawione miodowo-owocowym zapachem. Niesamowity.


Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com