7.11.2011

LAX-HNL-KOA czyli Hawaje od pierwszego wejrzenia

Pobudka o 5 rano, o 6 wyjazd do LA, o 7 stawiamy się na check in.  Aha, zapomniałam Wam powiedzieć, że dzień przed wylotem coś mnie tknęło, żeby sprawdzić limity bagażu. I okazało się, że Hawaiian Airlines pobierają opłatę 25$ za sztukę bagażu w jedną stronę. Ups. Dodatkowe 100$ przy i tak już zawrotnych kosztach... Podjęłam wyzwanie i… spakowałam nas w bagaż podręczny. Na szczęście dzięki sprzyjającemu klimatowi nie spodziewałam się nagłych załamań pogody, odpadła więc znaczna część zwykle zabieranych ubrań.  O 9 wylot, 5 godzin drogi i lądujemy przed południem (zmiana czasu o 3 godziny, jesteśmy teraz dokładnie po drugiej stronie globu niż Pl). 


Wysiadamy w Honolulu na zabawnym oldschoolowym terminalu, całym w boazerii. 3 godzinne oczekiwanie na samolot skracamy sobie oglądając absurdalną komedię Autostopem przez galaktykę.  Mam na komputerze kolekcję filmów, które zawsze chciałam obejrzeć, ale jakoś nigdy nie mogłam się do nich zabrać. Może takie lotniskowe seanse okażą się dla nich przełomem. I jeszcze taka ciekawostka. Kupując bilet na Hawaje, można dokupić sobie opcję powitalną, kiedy to przedstawiciel(ka) lokalsów wita Cię, zakładając na szyję lei, kwietny wieniec. Wyobrażałam sobie to tak:  wysiadamy, tam czekają dwie młode, piękne jak sen Hawajki, w trawiastych spódnicach, prawie się skusiłam! Wysiadamy, a tam czeka Pani z obsługi lotniska, nie mająca w sobie nic z uroku i świeżości kwietnych girland, ubrana w uniform lotniskowy. Ja byłabym rozczarowana. Na lotnisku zresztą stoi kilka lodówek, takich jak na napoje, a w nich na wieszaczkach wiszą sobie lei, od 5$ za sztukę, kilka razy taniej niż „kwietne przywitanie” (20$).


Lei w lodówkach
 
Drugi odcinek, na Big Island, pokonujemy liniami Go Mokulele. 40min to najkrótsza trasa jaką do tej pory leciałam i samolot chyba także najmniejszy, taki latający autokar. Wynajmujemy auto w Thrifty. Mieliśmy zarezerwowane najtańsze, ale ponieważ się skończyły, dostajemy darmowy upgrade z economy do „compact car”, dają nam takiego dodge’a jak nasz. Próbują skusić Tomka „niewielką” dopłatę 60$ do jeepa ale dzielnie się trzyma i zostajemy przy dodge’u. I jeszcze pojawia się opcja  nietypowego ubezpieczenia, od wyłączenia auta z użytkowania. Dowiadujemy się, że jeśli samochód się nam popsuje, to płacimy za każdy dzień, kiedy nie będzie nadawał się do jazdy. Ponoć to dlatego, że jesteśmy na wyspie i naprawy czasem ciągną się tu tygodniami, zanim sprowadzą części ze Stanów. Dzień wynajęcia auta 20$, dzienne ubezpieczenie 60$. Ryzykujemy bez. 


Tęczowy stan, tęczowe tablice rejestracyjne
Jedziemy do miejscowości Captain Cook.  Pokój mamy zarezerwowany w Manago hotel, dawnym hotelu robotniczym dla pracowników z plantacji.  Miejsce… hmmm… jak by to nazwać, interesujące, specyficzne, maksymalnie obskurne, ale czyste. Nasz pokój reprezentuje totalny eklektyzm. Ratanowy fotel obity różową dermą, żółta lampka nocna, sekretarzyk jak z przedwojennej szkoły, łóżko, które nie jedno już przeszło i widziało, wnioskując po plamach na materacu oraz komoda w stylu (cytując chłopców z naszej ostatnio ulubionej fejsbukowej strony Make Life Harder) płonącej żyrafy, zwanej też czasem bursztynową komnatą. Tomi niezbyt zadowolony, ale ja uważam, że za 40$ to fantastyczne miejsce. A na koniec dnia Tomi miał okazję się wykazać, ruszył mi bohatersko na ratunek, kiedy w łazience nagle objawił się 6cm karaluch. Dzień zakończyliśmy przy miejscowym piwku zwanym Bambucha, wsłuchując się w dźwięki, za którymi tak nam tęskno w CA, odległe ujadanie psów i śpiew ptaków.

Lokalne piwa Bambucha i Longboard. I prestiżowe papierowe torebki:)


Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com