9.11.2011

Big Island- wschodnia strona wyspy

O 5 rano budzi mnie pianie kogutów. Chwilę leżę w całkowitej ciemności i nasłuchuję. Kiedy ostatnio słyszałam takie odgłosy? Stęskniłam się za nimi. Budzę Tomka, jemy po kawałku zimnej pizzy z wczoraj, zagryzamy  pączkiem (no comments) i godzinę później jesteśmy już na trasie do Hilo. Wszystko spowija delikatna mgiełka, nie wiadomo gdzie kończy się ocean, a zaczyna skalista plaża i bezkresne niebo.  Przejeżdżamy przez tereny Volcano NP., ale to nie on jest dzisiejszym celem naszej trasy, tylko najbardziej deszczowe miasto Stanów (sorry Seattle). 

Na trasie do Hilo mijamy dymiące wulkany
Hilo, drugie największe miasto na wyspie, jest maleńkie, urocze, niezepsute przez turystów, których niewielu tu przyjeżdża, zła sława deszczowej aury odstrasza skutecznie.


  Wpadamy na trochę do ogrodów Liliuokalani, ładne, naturalne, ponoć największy ogród japoński na wschód od wschodu.

Japońskie ogrody w Hilo
Dalej na północ obieramy drogę widokową przez las deszczowy aż do Akaka Falls.

Wodospad i prowadzący do niego szlak wśród wspaniałych kwiatów, paproci i drzew, z których zwisają liany, jest absolutnie godzien polecenia.

Akaka Falls



W drodze zatrzymujemy się w przydrożnej knajpce. Tomi je veggie wrapa z papają i kiełkami, a ja rozkoszuję się tutejszą kawę Kona, ponoć najlepszą na świecie. Razem 13$. Zaliczamy jeszcze Tęczowe wodospady z malowniczą sadzawką. Niestety bez tęczy, bo tymczasem niebo zaciągnęło się już zupełnie.


Zawracamy. W drodze powrotnej wpadamy na Lava Trees Trail. Stoją tu  oblepione lawą kikuty spalonych drzew.  Stąd już tylko kawałek drogi  dzieli nas od przylądka, który jakiś czas temu został całkowicie zniszczony przez lawę. Ocalała jedynie latarnia morska, którą strumień płynnego ognia  ominął dosłownie o metr, może dwa. Niewiarygodny krajobraz, jak okiem sięgnąć tylko ocean i wielkie bryły czarnej skały.

Ostatni punkt naszej dzisiejszej trasy to Black Sand Beach. Plaża także zniszczona przez lawę. Obecnie brzeg porosły rudawe porosty,  po których biegają czarne jak węgiel kraby.

W budzie obok lokalsi urządzili sobie rodzinną imprezę z karaoke, wzburzony ocean tłumi ich głosy. Mimo iż jest pochmurno, woda ma  intensywnie turkusowy kolor.

Wracamy w strugach deszczu, dzień kończymy w okolicznej knajpy Paparoni's Pizza & Pasta, ja wcinam penne z sosem serowym, a Tomi spaghetti z rybą ahi i kaparami. Do mojego dania kucharz dorzucił serce palmy. Obsługa wspaniała, kelnerka przyjęła zamówienie, właściciel przyniósł nam danie do stolika, kucharz przyszedł zapytać czy nam smakowało, ale wszystko w takiej swojskiej atmosferze, żadne tam ą-ę. Razem z 2 herbatkami, pieczywem czosnkowym i tipem 33$.

Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com