21.10.2011

MOCA czyli The Museum of Contemporary Art w Los Angeles

Jakiś czas temu wybraliśmy się do znanego na całym świecie The Museum of Contemporary Art, w skrócie MOCA. Nie będziemy tu pozować na wielkich znawców sztuki współczesnej, prawdę mówiąc, po wizycie w dwóch spośród 3 lokalizacji byłam tak sponiewierana psychicznie jak po obejrzeniu najcięższych filmów Larsa von Triera... Wybrałam oczywiście kilka obiektów, które mi się szczerze spodobały (poniżej). Ale 75% zawartości muzealnych sal było ponad moje siły. W pamięci utkwiły mi wielkie, roztopione obiekty, tak jakby sterty lawy i jakieś powykręcane rury pozawieszane na ścianach. I pokój, do którego wciąż przypadkiem trafialiśmy na nasze nieszczęście, a w nim urządzona mini sala kinowa. Na ekranie zaś wyjący jak dziki zwierz mężczyzna, nagi, nacierający się czymś co wyglądało jak fekalia. Dla mnie koszmar. Przepraszam wszystkich znawców sztuki, dla mnie wizyta w MOCA była hiper ciężkim przeżyciem. Jeśli sztuka ma poruszać, czułam się poruszona aż nadto.
Jeśli chcecie więcej to kliknijcie tu.
Wstęp 10$, taniocha jak na LA.
Między poszczególnymi placówkami kursuje darmowy shuttle bus.

The Map by Jasper Johns

Picture H Hause by Edward Rusha

Pea White. Der Werks. Instalacja przedstawia hot doga. Serio. Na górze oczywiście pikle.

Roy Lichtenstein zawsze trafia w mój gust. Tu obraz "Pour la France".



Nie wiemy o co chodzi z tymi odkurzaczami, ale to nie pierwsze miejsce, gdzie spotykamy się z tego typu ich zastosowaniem. Tomi je uwielbia. Jeff Koons i jego New Hoover Celabrity III

W muzeum było sporo świetnych fotografii, ta wywarła na mnie szczególne wrażenie. Catherine Opie i jej Autoportret.

Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com