3.08.2011

Relacja z L.A. Rising Festival! (Rage Against The Machine, MUSE, Rise Against, Lauren Hill, Inni)

Jedna z moich wielkich młodzieńczych inspiracji muzycznych – Rage Against The Machine postanowiła zorganizować “koncert Los Angeles, przez Los Angeles i dla Los Angeles” – rodzimego miasta muzyków. Lokalizacja też została wybrana z myślą o mieszkańcach ogromnej aglomeracji - Los Angeles Memorial Coliseum – sportowa arena, na której odbyły się dwie olimpiady, usytuowana w samym sercu miasta. Miał być to pierwszy pełen występ RATM w LA od 11 lat, jedyny koncert zespołu w roku 2011, wieńczący 20 lecie pracy.











Jak powiedział w wywiadzie Tom Morello, gitarzysta RATM – L.A. to miasto hip-hop’u, rockin' español’a, hard rock’a i punk rock’a i tak zostały dobrane występujące zespoły… Istotne było także przesłanie: przeciwko działaniom wojennym i ubóstwu, wspieranie praw imigrantów i robotników. Wszystko pod szyldem “Re-Education Camp”, bunt przeciw machinie systemowej…


Podczas festiwalu 30 organizacji pozarządowych promowało swoje programy, przedstawiając krótkie filmy edukacyjne…








Ceny biletów:


GA (General Admission) – czyli na płytę = 99$


Reserved Seating – czyli na krzesełka = $69


+ dopłata tzw. “convenience fee” (ticketmaster skasował mnie chyba na ok 11$) + przy zakupie online koszt przesyłki (15$). Biznes się kręci, moim zdaniem nie fair… Frustracje pogłębia fakt, że zamiast fajnego, kolorowego bilecika dostajemy chamski wydruk z ticketmaster’a… Ale to już inna historia… Jeszcze w temacie opłat, oczywiście nie można wnosić własnych napojów (mała butelka wody = 4$) W tym dniu okoliczne parking oferowały miejsca w “okazyjnej” cenie 60$ (!). Dlatego zaparkowałem “Under The Bridge Downtown” za free i z buta udałem sie na stadion. Koszulka nieoficjalna pod stadionem 10$:)









Plan festiwalu wygladał następująco:


3:00pm El Gran Silencio


4:00pm Immortal Technique


5:20pm Ms. Lauryn Hill


6:50pm Rise Against


8:20pm Muse


10:20pm – 11:50pm Rage Against The Machine


Ponieważ mnie głównie interesowały 3 ostatnie kapele, na stadionie pojawiłem się na stadionie (po godzinie stania w korku) ok godziny 4.


Z pomącą sympatycznych ochroniarzy odnalazłem „swoje” wejście. Troszkę się poszwędałem ogladając “Re-Education Camp” i barwne postacie przelewających się przez wszelakie punkty gastronomiczne. W pewnym momencie znalazłem się pod mini sceną jednej z moich ulubionych lokalnych stacji radiowych (“World Famous” KROQ). Akurat organizowano konkurs “kto jest z najdalszego zakątka świata”… Zgadnijcie kto wygrał J. W nagrodę “ulepszono” mój bilet z trybun na płytę:)












Ulepszono mi nie tylko miejsce, ale także bilet. Prawdziwy, na pamiątkę:)



Lauren Hill rozpoczęła swój występ chwilę po tym jak zająłem strategiczną pozycję przy wysepce nagłośnieniowców… Nie wiem jak El Gran Silencio i Immortal Technique, ale jej koncert był tak głośny, że basy wykręcały bebechy… Może dlatego, że zebrano na ten festiwal najmocniejsze nagłośnienie w historii miasta…













Lauren Hill ma nadal rewelacyjny glos i całkiem ładne panie w chórkach…


Zmiana scenografii zajęła jakieś 20 minut i na scenę weszli Rise Against. Nie wiem jak w Polsce, ale tu ten punk rockowy z zespół z Chicago robi ogromna furorę. Solidnie nabrali rozpędu i podgrzali atmosferę… Rozpoczął się “croud surfing” i pierwsze pogo-wirki. Najlepszy był moment gdy chłopcy zadedykowali kawałek “dla wszystkich ocalałych”, w tym momencie w górę poszedł facet na wózku. Takie równouprawnienie to ja rozumiem!









Prawy górny róg- nietypowy crowd-surfing




Po Rise Against przyszedł czas na MUSE… Kiedyś nie byłem wielkim fanem MUSE… Póki nie wsłuchałem się w zaj… linie basu i ich rewelacyjne brzmienie… W momencie gdy na tle sceny pojawiły się magiczne ekrany w kształcie plastrów miodu, wiedziałem, ze to będzie coś wielkiego… I było… Gdy zapadł zmrok, zgasły światła i pojawiły się pierwsze dźwięki lirycznej “Overture”, z energicznym przejściem na “Uprising”… Nie będę przebierał w słowach… MUSE brzmiał genialnie… Słychać i widać było, że Anglicy przejechali cały świat, niejednokrotnie zapełniali stadiony i wiedzą jak zrobić bezbłędne, świetnie zgrane show… “Map of the Problematique”, “Supermassive Black Hole”, “Butterflies and Hurricanes”, moja ukochana “Hysteria” (Chris – Kocham Cię i twoje big muffy, Akai Deep Impact Synthesiser & Animato Distortion!), “United States of Eurasia”, “Jam + Undisclosed Desires”, “Resistance”, “Starlight”, “Time Is Running Out”, “Stockholm Syndrome”, “Plug In Baby”, “Knights of Cydonia”… Wszystkie utwory opatrzone były rewelacyjnymi efektami świetlnymi, wystrzałami pary, laserami… Pełen profesjonalizm… Z każdą minutą podnosili poprzeczkę coraz wyżej… MUSE pokazało jak powinny wyglądać wielkie koncerty stadionowe…

















Była godzina 10:30 więc wszyscy byli już zmęczeni. Bałem się że Rage Against The Machine to będzie już za dużo jak na tak długi dzień… Wymiana sprzętu, znów gasną światła… W ciemności oświetlona jest tylko charakterystyczna czerwona gwiazda zajmująca pół sektora na przeciwległym do sceny szczytowym sektorze krzesełek… Nie wiem czy nie zwróciłem na to uwagi wcześniej, czy też stało się to dopiero teraz, ale płonął znicz olimpijski na szczycie stadionowej wierzy. Na telebimach pojawiły sie urywki występów RATM. Powoli na tle sceny podnosiła się ascetyczna czarna płachta z jednym z najprostszych I najbardziej wymownych symboli w historii rock’a… Czerwona gwiazda… A wraz z nią podnosiła się wrzawa publiczności. Usłyszałem za mną gościa, który przyjechał z dziećmi z Texasu i właśnie im mówił… “to jest trzeci najlepszy moment w moim życiu. 2 pierwsze to były wasze urodziny”! Gdy Rage Against The Machine wyszli na scenę, stadion po prostu się gotował… Widać było, że w mieście rządzi jeden zespół. I że wszyscy czekali na ich powrót. Zaczęli od “Testify”, chyba po to by się rozegrać. Potem zabrzmiały pierwsze dźwięki riffu “Boomtrack”, a ja znów miałem 14 lat, podobnie jak wszyscy na stadionie, którzy skakali juz z całych sił i wykrzykiwali słowa. Potem było już tylko głośniej, mocniej, więcej energii rozlewało się w Coliseum. “People Of The Sun”, “Know Your Enemy”, trzęsienie ziemi podczas “Bulls On Parade”, “Township Rebellion”, “Bullet In The Head”, “Down Rodeo”, “Guerilla Radio”, “Calm Like A Bomb”, “Sleep Now In The Fire”, “Wake Up” (jakby ktokolwiek był zmęczony po takiej rzeźnickiej nocy). Po takiej dawce ostrego rocka, mocnych riffow, ciężkich kotłów i solidnych bić pomiędzy którymi Zack De La Rocha głosił jakie wartości są ważne, zeszli na chwilę ze sceny, by powrócić na bis, na wielki koniec, na wielkie, co tu mówić, pier**lnięcie. Przypomnieli o tym, co jest najważniejsze: “Freedom“ – jeden z moich ukochanych utworów Rage’ów i ”Killing In The Name”, podczas którego nie było chyba osoby, która nie zdzierałaby gardła krzycząc “F..k you I won’t do what you tell me”…































Podsumowując… MUSE położyło wszystkich na łopatki jeśli chodzi o brzmienie i umiejętności nagłośnienia i zrobienia show… Jednak podczas koncertu Rage Against The Machine spełniły się słowa Tom’a Morello – był to koncert Los Angeles… Nikt nie pozostał obojętny, cichy, nie stał w miejscu, nikt już nie siedział… Wreszcie zobaczyłem, że Amerykanie też potrafią się zaangażować jako publiczność… No cóż, użyję tylko cytatu z Guerilla Radio:


“it has to start somewhere

it had to start sometime

what better place but here

what better time than now.”






Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com