8.07.2011

Samochód w Stanach Zjednoczonych. Mieć czyli być. Ceny, marki, drogi.

Tak jak obiecywałam dziś kolejna część wpisów praktycznych dotyczących życia w USA. Prosiła mnie o nie moja ex-Szefowa Madzia  i zdaje się, że trafiła w samo sedno popytu, bo w krótkim czasie dwa posty o jedzeniu i kosztach mieszkania wskoczyły do blogowego TOP5. Zdaję sobie sprawę, że ten wpis jest nieco chaotyczny, co sobie przypomnę, to dopisuję, mam nadzieję, że chociaż częściowo przybliżę temat.


Dziś słów kilka o motoryzacji. Bardzo chciałam, żeby ten wpis poczynił mój wiecznie zapracowany Małż (koniec końców dopisał coś od siebie-pogrubioną czcionką), bo kto jak kto, ale ja- bez prawa jazda i beznadziejnie zakochana w rowerowych dwóch kółkach- w ogóle nie powinnam się odzywać. W Polsce pamiętam jak przeczytałam gdzieś taki tekst, że w USA możesz nie mieć butów, ale samochód musisz mieć. Niezbyt możemy się wypowiedzieć o innych stanach, ale o Californii, jak najbardziej... I prawda jest taka, że chyba każdy tutaj ma samochód. Normą są nastolatki wysiadające z RAVek, nowych garbusów, Lexusów czy Mini. Kierowcom w Stanach wszystko sprzyja, począwszy od dróg: nasza osiedlowa uliczka ma dwa szerokie pasy, pierwsza większa droga ma już po 3 pasy w każdą stronę + pas dla rowerów, kiedy wskoczymy na autostradę, robi nam się łącznie 12 pasów... W tym mój ulubiony, tzw carpool lane, czyli pas dla aut, w których siedzą przynajmniej 2 osoby. Zawsze najmniej zatłoczony. Przy tej ilości samochodów, oczywiście mimo całej wspaniałości dróg i mostów i tak są korki. Najgorszy w jakim utknęliśmy miał miejsce podczas śnieżycy- anomalii pogodowej w południowej Kalifornii, kiedy większość Amerykanów zatrzymała swoje pojazdy, by zrobić sobie fotki w padającym śniegu i porzucać się śnieżkami:)
Pas przeznaczony dla aut, w których siedzi więcej niż 1 osoba.
Mam nadzieję, że w Polsce też kiedyś niepełnosprawni będą sobie mogli pozwolić na takie fury...
Sieć Freeways powoduje, iż Amerykanie z podawania odległości w milach przerzucili się na godziny. Jak wjedziesz na Freeway to zjeżdżasz tylko po benzynę (bezpośrednio przy autostradach nie mogą być umiejscowione jakiekolwiek punkty biznesowe/mieszkalne), albo w miejscu docelowym. Ruch odbywa się w większości przypadków bez zatrzymywania (chyba że trafisz na korek).


Ceny samochodów. Bez wątpienia jest taniej niż w Polsce, ale jeśli doliczyć koszt transportu pojazdu do kraju oraz koszty dostosowania auta do krajowych wymogów (np tutaj nieco inaczej wyglądają światła) to taki interes opłaca się tylko przy droższych pojazdach.


Pamiętam jak na początku szukaliśmy samochodu dla nas. W Polsce jeździliśmy Citroenem C3, takie właśnie małe, okrągłe samochody nam (mnie) się podobały. W Kalifornii, a przypuszczam, że także w całych Stanach, brak samochodów francuskich , włoskich (tylko Fiat promuje teraz "gadżecik" Fiata 500), jeździ sporo aut niemieckich (wyższe klasy BMW-produkowane w Californi, i Mercedes, czasem widać Audi i VW Westfalia - ulubione auta surferów), ale generalnie na drogach króluje Azja (Toyota, Scion, Acura, Honda) i marki rodzime (oczywiście wszelkie pickupy). W modzie jest Toyota Prius, nasze marzenie, brzydka jak noc, ale ekologiczna i niezwykle wydajna. Dzieciaki i gospodynie domowe lubią zadawać szyku w SUVach i pickupach. Panowie lansują się w Jaguarach, fordach mustangach, rollsach i corvetach. Studenci wybierają gigantyczne trucki Dodge lub Forda. My nabyliśmy skromnego, dwuletniego, czarnego Dodge'a calibra. Był to wybór podyktowany rozsądkiem, kompromis między tym na co nas stać, a co nam się podoba. Obecnie pokochaliśmy nasze autko do tego stopnia, że prawdopodobnie pojedzie z nami do Polski. Jest plastikowe, ale się nie psuje i przede wszystkim- i tu docieram do najważniejszej informacji dotyczącej kalifornijskich aut- wiemy, że nie musiało zmagać się z dziurawymi drogami, śniegiem, solą, że poprzedni właściciel o nie dbał najlepiej jak potrafił. Bo dbanie o auto to tutaj norma. Normą jest, że mamy zawsze najbrudniejszy pojazd na parkingu, mijające nas autka są błyszczące, nawoskowane, oślepiają fikuśnymi felgami.



Olej wymienia się tu co 3 tysiące mil, jest to usługa znacznie tańsza niż w Polsce, za 25$ panowie w serwisie wymieniają nie tylko olej, ale także inne płyny, filtry, robią szybki przegląd auta, przełożą opony i jeszcze odkurzą wnętrze. Przegląd wykonuje się co 30tys mil  i kosztuje ta przyjemność 100$. Części może i są tańsze, ale koszt robocizny wynosi tyle co w Polsce, ale w USD (80-100$). Ceny, które podałam, odnoszą się do usług w niewielkich warsztatach, do których jeździmy, ale Amerykanie, mający bzika na punkcie swoich aut, zwykle jeżdżą do swoich dealerów.

Ręczna myjnia z woskowaniem 10-15$.


Parkowanie prawie wszędzie jest płatne, w dużych miastach Kalifornii chyba zawsze płaciliśmy za parking. Rozsądna cena to 5$ za dzień, ale czasem na parkingach przy plaży lub przed atrakcyjnymi miejscami (muzea, parki, sale koncertowe) trzeba zapłacić nawet 20$ albo i więcej. 

Nasz mandat za parkowanie w złym kierunku...
Benzyna. Kiedy przyjechaliśmy do Stanów kosztowała 3,6$ za galon, potem zdrożała, tak jak i drożała na całym świecie, do poziomu prawie 4,5$ w południowej Kalifornii. Teraz znów ceny wracają do normy, wczoraj widziałam na jednej ze stacji galon po 3,65$ W Stanach należy tankować regularnie, jeśli wyjeżdżamy poza obszary zurbanizowane, odległości tu są olbrzymie i nierzadko przy drogach stoją znaki mówiące, że najbliższa stacja jest za 50 albo i więcej mil. Jak to ze wszystkim w USA bywa, benzyna ma także inne oznaczenia (nie ma naszej 95/98/Diesel/LPG). Tutaj mamy 87 (regular - dla większosci aut), 89 i 91 oraz diesel. Tankowanie tez odbywa się w "innym stylu". Tu najpierw się płaci (przedpłata u kasjera, lub włożenie karty do czytnika w dystrybutorze), potem dopiero się leje (jak zalejesz więcej niż wpłaciłeś w kasie, to wracasz po resztę). Denerwujące na stacjach benzynowych jest to, ze nie ma ciśnieniomierz przy kompresorach powietrza... Trzeba pompować na oko (za to komputer pokładowy w standardzie powie Ci czy nie masz flaka :)

Jeśli zabraknie nam paliwa na autostradzie biegnącej przez pustynne tereny stanu, oczekiwanie na pomoc może być wybitnie nieprzyjemne. Zawsze na trasie miejcie ze sobą w samochodzie baniak wody. Jeśli zepsuje wam się auto, po tradycyjnym usunięciu go na pobocze ludzie tutaj często podnoszą maskę, taki znak-sygnał, że mają kłopot i czekają na pomoc. Zawsze też miejcie ze sobą wszystko co potrzeba do wymiany opon. Nie wiem czym to jest spowodowane, może nagrzanym asfaltem, może uszkodzonymi odblaskami między pasami, może zwyczajnie zużyciem, ale nigdzie na świecie nie widziałam tylu samochodów, które łapią gumę. Wzdłuż kalifornijskich autostrad leży pełno dosłownie porozrywanych opon. My też już zaliczyliśmy jedną gumę, Tomkowi na autostradzie wbiła się w koło wielka śruba.


Co nas zdziwiło. Po pierwsze umiejscowienie sygnalizacji świetlnej. Tutaj światła są umieszczone już ZA skrzyżowaniem. Teraz się przyzwyczailiśmy, ale na początku Tomi parę razy wyjechał na środek skrzyżowania... Można zaliczyć mandat za- w naszym mniemaniu- dziwne rzeczy. My dostaliśmy jeden ponieważ zaparkowaliśmy samochód w inną stronę niż pozostałe stojące przy drodze. Co do parkowania. Gdzie wolno, a gdzie nie. Powiedzą nam o tym kolory krawężników. Białe-parkujemy, niebieskie- parkujemy jeśli jesteśmy niepełnosprawni, czerwone- nawet tego nie próbuj. No i trzeba też przyzwyczaić się do tego, że nie działa tu reguła "prawa wolna" Na większości skrzyżowań, chyba że są światła, lub wyraźnie oznaczono pierwszeństwo, pierwszy jedzie ten, kto pierwszy przyjechał. Sprawiedliwe, ale trzeba się do tego przyzwyczaić. No i jeszcze jedna fajna zasada, jeśli uzbiera się za tobą 5 samochodów, tzn że tamujesz ruch i musisz zjechać na bok, by je przepuścić.
To co mnie się podoba najbardziej, to pasja z jaką Amerykanie podchodzą do swoich aut. Obklejają je naklejkami wyrażającymi poglądy polityczne (patrz wpis unikaty z alaskańskich dróg), doczepiają flagi, dopłacają, żeby mieć ładniejszą tablicę rejestracyjną, nie tylko z jakimś konkretnym komunikatem, ale też z ładnym obramowaniem, żeby np każdy wiedział, że kochasz swoją żonę, albo ukończyłeś UC LA.







Mania naklejkowa. Sami też już kolekcjonujemy:)

Różne rzeczy można zakomunikować światu na samochodzie, także to, że kogoś straciliśmy...

Żeby uświadomić sobie jak bardzo ważne są dla nich samochody, należałoby zwrócić uwagę na to, jak potrafią odnawiać, bądź tuningować auta. To jest coś niesamowitego. Jakość detali, wykończenia aut starszych jest nawet lepsza niż w modelach do których części można dostać od ręki...







Ubezpieczenie. Płaci się co miesiąc. Nas kosztuje to 100$/m-c, jest więc drożej niż w Polsce. Tutaj też poszczególne opcje nazywają się zupełnie inaczej, nie ma OC, AC itd. tylko chyba to się nazywa udział w szkodach na osobie, na mieniu i jeszcze kilka innych opcji. Najlepiej zdać się na agenta, są bardzo pomocni. Auto rejestrujemy co roku od nowa. Dostajemy wtedy naklejkę na tablice rejestracyjną, która mówi nam i policji do kiedy nasz samochód jest zarejestrowany.


To chyba tyle, jeśli pojawią się jakieś pytania w komentarzach, chętnie wpis uzupełnimy. O tym jak w USA wygląda proces zdawania egzaminu na prawo jazdy powstał oddzielny wpis tu.

Pozostałe części naszych porad praktycznych mówiące o kosztach mieszkania i jedzenia.



O tym jak skalkulować koszty podróży po USA pisaliśmy natomiast tutaj.


Cały zestaw postów nie-turystycznych otrzymacie klikając na tag "porady praktyczne" (zestaw tagów znajduje się pod każdym postem) lub wchodząc w zakładkę "Porady praktyczne" - klik! Znajdziecie tam oddzielne posty o tym jak kupić samochód, jak sprowadzić samochód do Polski, jak ubezpieczyć auto czy jak zdać prawo jazdy i wiele wiele innych. Zapraszam do lektury!

Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com