Jadąc do Whittier z naszego campingu zatrzymujemy się przy świetnie usytuowanym Visitor Center z widokiem na unoszące się na wodzie błękitne bryły lodu. Pogoda paskudna. Zimno, wieje i pada deszcz. Wydaje się, że tylko kropi, ale po kilku minutach jesteśmy przemoczeni. Lokalsi w Whittier nic sobie nie robią z takiej pogody. Wciągnęli na nogi kolorowe kalosze i witają nas mówiąc, że to taki piękny deszczyk:) W maleńkiej czerwonej budce zamawiamy gorącą cynamonową bułeczkę, 2 pączki (zgodnie z hasłem naklejonym na ścianie: "zbilansowana dieta - po jednym pączku w każdej ręce!") i oczywiście kawę, bo bez niej w taką pogodę nawet nie mam siły otworzyć oczu. Razem 14$. Rozglądamy się po Whittier, ale szybko postanawiamy ruszać dalej, szkoda, liczyliśmy na kajaki w tym mieście, ale w tę pogodę to zdecydowanie odpada.
Wracamy do Anchorage, robimy zakupy w Walmarcie (w Walmartach klientela to zawsze taka galeria przedziwnych postaci!), następnie do biblioteki publicznej (przeklęta chwila, która pozbawiła nas zdjęć z poprzednich dni...) i w drogę do Glennallen.
Zahaczamy po drodze o historyczną wioskę w Eklutnie. Jako wielka miłośniczka cmentarzy nie mogłam tego przegapić. Oprócz starej cerkiewki jest tam maleńki cmentarzyk z prawdziwymi domkami duchów! Niektóre groby są nakryte jedynie kocami, inne mają nagrobki prawosławne, ale większość to kolorowe domki, przypominające domki dla lalek, z oknami, drzwiami... Cudne. Różne kolory domków symbolizują ród, z którego pochodził zmarły.
Tolsona Wilderness Campground