20.06.2011

Alaska - przystanek 4: Whittier; Kenai Fjord National Park

Na campingu w Seward spało nam się rewelacyjnie. Cicho i dość ciepło. Robimy śniadanko, zwijamy namiot i idziemy na "nasz" statek. Przyjemność uczestniczenia w 6 godzinnej wycieczce to 160$ za osobę, ewentualnie jeszcze 20$ za bufet "all U can eat". Znów korzystamy z TourSavera i oszczędzamy na jednym bilecie. Bardzo buja, pogoda się psuje. Ja profilaktycznie wzięłam Aviomarin, jeszcze z krajowych zapasów, więc czuję się świetnie, ale Tomi, dumny potomek marynarza, walczy z chorobą morską, pierwszy raz w życiu. Jest to chyba dość typowe na tych wycieczkach, bo załoga instruuje nas z którego miejsca wymiotować i obiecuje nagrody za najdalszy "występ". 



Wyprawa z Major Marine do lodowców i Kenai National Park absolutnie warta swojej ceny. Widzimy mnóstwo orek, waleni, maskonurów, fok, mnóstwo innych zwierząt, których nazw nie pamiętam, coś fantastycznego. I te widoki fiordów we mgle! Na pokładzie strasznie wieje i rzuca na boki, pada lekki deszcz i jest lodowato. Co kwadrans idziemy więc do środka, żeby napić się ciepłej herbatki i ogrzać skostniałe ręce. Razem z nami płynie Strażnik Parku, facet doskonale zna się na rzeczy, nie dość, że ma dobre oko do wypatrywania zwierząt na skałach (pokazuje nam owce i niedźwiedzie w miejscach, gdzie ja dostrzegam tylko trawę i brudny śnieg:) to jeszcze w zajmujący sposób opowiada o genezie powstania fiordów, o lodowcach itp itd. 

  
 Stado orek

Robi się coraz zimniej, zaczynamy podpływać do jęzora lodowca, który sięga do morza. Na wodzie najpierw unoszą się jedynie maleńkie grudki lodu, w końcu woda wokół nas wygląda jak cola w fast foodach, więcej lodu niż reszty. A oto i on. Cielący się lodowiec. Dla mnie ten widok to ziszczenie jednego z największych podróżniczych marzeń. Zobaczyć i usłyszeć pękający lodowiec! I nagle trach! Po wodzie pełznie groźny pomruk, a wielkie kawały lodu osuwają się do morza. Ach! Coś wspaniałego! Zmarznięci wracamy do portu. Tomi ucina sobie drzemkę w aucie w celu ukojenia głowy i żołądka. 


Po jakimś czasie ruszamy w trasę do Whittier. To bardzo ciekawe miasteczko. Dawniej była tu duża baza wojskowa, kompletnie odizolowana od reszty Alaski. Niezamarzający port i tunel kolejowy były jedynymi oknami na świat. Kiedy wynieśli się stąd wojskowi, w miasteczku pozostało około 300 osób, żyjących głównie z turystyki i rybołówstwa. Tunel - dawniej jedynie kolejowy - to fantastyczna sprawa. Wydrążony w litej skale, bardzo wąski, przystosowany jedynie do ruchu wahadłowego, teraz umożliwia także przejazd do miasta samochodem. Za tę przyjemność zapłacimy 12$, jedzie się kwadrans. Whittier to pierwsze miejsce w jakim byłam, gdzie przed blokami na parkingu stoją łódki, a nie auta:) 

Nocujemy przed miasteczkiem, na campingu Black Bear za 14$. Tylko WC, bez prysznica i innych wygód, ale miło, cicho, spokojnie i czysto.

 Wjazd do tunelu przed Whittier

Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com