28.06.2011

Alaska - przystanek 10. Parowiec Discovery i Chena Hot Springs. Tym razem odradzamy.

Rano wczesna pobudka, zwijamy namiot i odmeldowujemy się na przystanku naszego darmowego shuttle busu do parowca Discovery III. Średnia wieku wycieczkowiczów około 70. Pomijając płynące z nami wnuczki i wnuków towarzyszących swoim dziadkom jesteśmy chyba najmłodsi na pokładzie. Zaczynamy mieć poważne wątpliwości czy szeroko reklamowany i zachwalany -nawet w Lonely Planet - rejs jest czymś odpowiednim dla nas (koszt to 55$, absolutnie nie warto). Jak sama nazwa wskazuje Discovery III to już 3 z rzędu łódź będąca w posiadaniu jednej rodziny, która od kilkudziesięciu lat z sukcesem rozwija biznes turystyczny na rzece. Każda kolejna łódka była większa, by sprostać rosnącemu zainteresowaniu ludzi. Razem z nami płynie ok 200 osób. Dla nas cała ta impreza to istna kpina, nie mam zielonego pojęcia skąd bierze się jej popularność. 




W skrócie: parowiec płynie po spokojnej rzece, dookoła nic ciekawego, głównie domki jednorodzinne okolicznych mieszkańców. Przewodnik opowiada nam o mijanych domach, tu mieszka hodowca psów, a tu mamy kilka quadów na podjeździe, a tutaj mieszka pilot. Teraz następuje połączenie telefoniczne z tymże pilotem, który specjalnie dla nas startuje i ląduje na rzece swoim małym samolocikiem. A potem połączenie z hodowcą psów, który w kilku zdaniach opowiada o swoich zwierzętach. Potem na brzegu rzeki widzimy młodego chłopaka, który pokazuje jak oprawić rybę. My przepływamy obok, a on przez mikrofon instruuje co i jak teraz odkrawa. Potem dopływamy niby do starej wioski eskimoskiej. Tu możemy pogłaskać sobie futra, które zdarto ze zwierząt, posłuchać o tym jak wyglądało dawniej polowanie, a także zobaczyć z bliska 3 bardzo smutne renifery, które czekają, aż ktoś przerobi je na kiełbaski. Podczas rejsu przewodnik koncentruje się na opowiadaniu nam historii w iście amerykańskim stylu, od zera do milionera, a na koniec każdy dostaje do skosztowania krakersa z pastą łososiową. Musimy się po tego krakersika ustawić grzecznie w kolejce jak po opłatek. Jak nam smakuje możemy nabyć takie puszeczki z łososiem za niebywale atrakcyjną cenę, 27$ za 3 szt. Najbardziej komiczne jest to, że na pokładzie zawieszono ekrany TV i na tych ekranach wyświetlane jest to, co akurat mijamy po drodze. Przekaz z TV jest wszak bardziej wiarygodny. Całe szczęście wycieczka wreszcie dobiega końca. W Fairbanks wpadamy jeszcze do Pioneer Park, jest to połączenie parku i skansenu. Wstęp jest darmowy, trzeba ewentualnie zapłacić za jakieś poszczególne atrakcje, np wejście do komory gdzie jest -40'C, ale cóż to za atrakcja? 







Obieramy kurs na Chena hot springs. Dużo się o tym miejscu naczytaliśmy, brzmi zachęcająco, ponoć jest tam ładny resort z campingiem, pałacem lodowym i gorącymi źródłami. Mamy ochotę pomoczyć się w ciepłej wodzie, więc jedziemy! Po przybyciu na miejsce spotyka nas gigantyczne rozczarowanie. To zdaje się nie jest dobry dzień dla nas. Miejsca dla namiotów podmokłe, strasznie dużo komarów, pałac lodowy okazuje się być wielkim namiotem-chłodnią. Żeby mógł funkcjonować w czerwcowym upale, pełną parą pracują generatory, nie muszę dodawać, że nie są to bezszelestne urządzenia. Postanawiamy pocieszyć się kąpielą w gorących źródłach. O Boziu, jaki syf! Strach wejść pod prysznic, a wejście do basenu po omszałych kamieniach lub obleśnych matach jest prawie ponad nasze siły. Fuj! Nawet o tym nie myślcie! Atmosferę potęguje specyficzny zapach wody, ale to akurat jest normalne, więc nie będę na to narzekać. Ludzie, którzy kąpią się razem z nami, kurcze, nie chcę żeby to jakoś źle zabrzmiało, ale to miejsce to jak połączenie basenu geriatrycznego z turnusem dla bardzo otyłych ludzi. Dla nas na dziś to za wiele. Wymiękamy. Ognisko, kolacja i idziemy spać. Camping kosztuje 20$, brak pryszniców, drewniane kibelki, nie ma nawet gdzie umyć rąk, chyba że pójdzie się na wspomniany basen i zapłaci 10$ za wstęp. Pralnia 2$, suszenie 2$. Odradzamy.

A tak wygląda całoroczny "pałac" lodowy...

Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com