Od lat, a właściwie od momentu, kiedy Przemysław pomógł mi nabyć za podejrzanie niską cenę nasz składany dom, jestem wielką fanką biwakowania. Namiot to tak właściwie luksus. Prywatny, zawsze wolny pokoik, z widokiem na co tylko się zapragnie.
Ekonomiczny. Zapewnia ten niebywały przywilej, że śpię tam, gdzie chcę, a jeśli mi się nie podoba - no problem - jedną ręką przestawiam go kawałek dalej. Spaliśmy już w różnych miejscach, najfajniej wspominam nocleg na estońskich bagnach, na litewskim starodawnym grodzisku - w gościnie u polskich archeologów, w Słowenii - pod jabłonkami, gdzie w nocy było tak zimno, że rankiem z tropiku posypał się na nas szron, a serdeczna staruszka raczyła nas dla rozgrzewki śliwowicą, na Alasce, przy szumiącej lodowcowej rzece, i oczywiście biwakowanie open'erowe.
Kempingi w Stanach są fantastyczne. Przynajmniej te, które do tej pory widziałam. Samoobsługowe (sami pobieramy koperty, na których wpisujemy dane naszego pojazdu i daty pobytu, do kopert wkładamy odliczoną kasę, a całość wrzucamy do wielkiej puszki skarbonki), czyste, bardzo przestronne. Nie ma obaw, że ktoś rozbije się tuż koło nas, bo mamy do swojej dyspozycji całkiem spory teren, z miejscem na ognisko, z grillem, wyrównanym terenem pod namiot.
"Dom to nie miejsce, lecz stan"
Ostatnio wybraliśmy się na wycieczkę do Rezerwatu Pustyni Mojave. Amerykanie pytali - po co? Co tam takiego jest? Otóż w zasadzie nic nadzwyczajnego. Góry, wydmy, suchorośla, niebo pełne gwiazd, wielkie, puste tereny. Ale nam, oprócz błękitnego nieba, nic więcej nie potrzeba.
W dzień łaziliśmy po górach i szlakach, potem rozbiliśmy nasz przenośny dom i poszliśmy do domu rangersów, czyli strażników, którzy w weekendowe wieczory organizują pokazy slajdów i pogadanki na powietrzu.
A potem poszliśmy spać. I zerwała się wichura. Jedna z najgorszych jakich doświadczyłam, a na pewno najgorsza, podczas której spałam pod namiotem. Najpierw słychać było, jak wiatr rodzi się w górach, później z narastającym świstem spełzał w dół, by w końcu z całą mocą uderzyć w naszą łupinkę. Mimo iż śledzie powbijaliśmy do samej ziemi, z każdym podmuchem bałam się, że górna warstwa namiotu zostanie zwyczajnie zdarta. Huk był niesamowity. Wyrzuciłam Tomka, żeby poszedł spać do auta, tam było spokojniej, a ja zostałam w namiocie, bo w takim wietrze nie dalibyśmy rady go złożyć, a bez dociążenia pewnie by odleciał. Całą noc nie zmrużyłam oka. Piasek walił w ścianki namiotu, podmuchy rozpłaszczały namiot przyginając go aż do mojej głowy. Odżyły mi w pamięci powiastki o Czarnoksiężniku z Oz i Dorotce, która z całym domkiem została porwana w powietrze. Całe szczęście ważę więcej niż Dorotka i udało mi się utrzymać namiot na ziemi. Doświadczenie bezcenne, ale następnym razem, kiedy pogodynka w iPhonie powie, że na pustyni ma być "windy", przełożę wycieczkę...
Teraz już wiemy, czemu camping nazywa się Hole in the wall.
Co tam jest takiego ciekawego? Wszystko i nic, czyste piękno.
![]() |
Wieczorne pogadanki i slajdowiska, organizowane przez parkowych strażników. |
![]() |
Ani moje umiejętności, ani aparat nie sprostały wyzwaniu pokazania Wam nieba na pustyni. Na zdjęciu widać może 1/10 tego, co widać "gołym okiem" |
A potem poszliśmy spać. I zerwała się wichura. Jedna z najgorszych jakich doświadczyłam, a na pewno najgorsza, podczas której spałam pod namiotem. Najpierw słychać było, jak wiatr rodzi się w górach, później z narastającym świstem spełzał w dół, by w końcu z całą mocą uderzyć w naszą łupinkę. Mimo iż śledzie powbijaliśmy do samej ziemi, z każdym podmuchem bałam się, że górna warstwa namiotu zostanie zwyczajnie zdarta. Huk był niesamowity. Wyrzuciłam Tomka, żeby poszedł spać do auta, tam było spokojniej, a ja zostałam w namiocie, bo w takim wietrze nie dalibyśmy rady go złożyć, a bez dociążenia pewnie by odleciał. Całą noc nie zmrużyłam oka. Piasek walił w ścianki namiotu, podmuchy rozpłaszczały namiot przyginając go aż do mojej głowy. Odżyły mi w pamięci powiastki o Czarnoksiężniku z Oz i Dorotce, która z całym domkiem została porwana w powietrze. Całe szczęście ważę więcej niż Dorotka i udało mi się utrzymać namiot na ziemi. Doświadczenie bezcenne, ale następnym razem, kiedy pogodynka w iPhonie powie, że na pustyni ma być "windy", przełożę wycieczkę...
Na polu wybraliśmy miejsce nr 13... I jak tu nie wierzyć w przesądy:)
Amerykanie podróżują najczęściej w takich przyczepach. Im wiatr raczej nie przeszkadzał: