Znów los się do nas uśmiechnął i Tomi dostał w prezencie dwa bilety na mecz koszykówki. I to nie byle jaki! Bo choć nie jesteśmy wielkimi fanami tego sportu, to jednak co jak co, ale naszego jedynaka w NBA zobaczyć na żywo baaaardzo chcieliśmy.
Nasi lokalsi - Los Angeles Clippers, podejmowali Phoenix Suns. Jak prawdopodobnie wiecie, Marcin Gortat, "nasz chłopak" z Łodzi gra właśnie w Sunsach i to im kibicowaliśmy.
Hala w Staples Center jest przeogromna, tzn pewnie jest normalna, ale w porównaniu z naszą łódzką Atlas Areną robi wielkie wrażenie. Podobnie jak ceny za parking pod nią. 20$! OMG! Całe szczęście, wjeżdżając drogą numer 110 od południa, blisko Staples Center, tuż obok under the bridge downtown znaleźliśmy niepozorny parking za piątkę.

Mecz, porównując z naszymi doświadczeniami zdobytymi na meczu hokeja, zdecydowanie bardziej przypominał to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce. Oczywiście nie obyło się bez gier i zabaw dla publiczności oraz występów cheerleaderek. Czego to dziewczyny nie wyczyniały, jakieś piramidy, powietrzne szpagaty! Tomi raczył zauważyć, że to fajna fucha taki podtrzymywacz cheerleaderek, bo i za pupę można złapać, a to za nóżkę przytrzymać... Podsumowując, Phoenix Suns mecz wygrało, Gortat nie wyszedł w pierwszym składzie, ale pograł całkiem sporo i co najważniejsze, zdobył 17 punktów. A koledzy z Tomka pracy nauczyli się, jak poprawnie wymawiać Marcin:)