6.10.2010

Pierwsze wrażenia z USA

Lotnisko JFK przeogromne, nie wiadomo za bardzo gdzie iść.Wszędzie powiewają amerykańskie flagi. Całe szczęście, kolega Marek był już tu na mieście więc wiedział mniej więcej gdzie się udać. Panie ustawiły nas ładnie w kolejkach do bramek paszportowo-wizowych. Pan ściągnął mi odciski palców i zrobił fotkę kamerką internetową, a następnie zapytał:- Pierwszy raz?- Tak- Naprawdę?- No naprawdę- To baw się dobrze, bo to najfajniejsze miejsce na Ziemi!


autor: Banksy
Powiało zatem patriotyzmem. I tak przeszedłem na drugą stronę mocy. Wyszliśmy z lotniska i stanęliśmy w dłuuugiej kolejce do taxi (tych kultowych, żółtych). Podchodzi do nas Hindus: 
-Taxi, sir? 
I już wiem że będzie czad
-ile do Parsippany? 
-ok 220 USD 
to  mówię, że w informacji napisano, że powinniśmy zapłacić góra 120 $ 
-nie ma mowy, możemy pojechać za 180 
-no to sorry ale my zostajemy… 
Podszedł potem drugi kierowca (też Hindus, jak tu nie dać się stereotypom:) -You need taxi, sir? 170 $
No to jedziemy. 

Pierwszy przejazd przez Nowy Jork robi wrażenie! Imponujący Manhattan i równie imponujące korki… Na Manhattanie utknęliśmy na 40 minut… ale za to widzieliśmy 5th Ave, Empire State Building i bijące serce miasta. Nasz taxi driver opowiedział nam, że w USA teraz jest ciężko. Zdecydowanie nie widać tego na 5th Ave… Dojechaliśmy po niemal 2h jazdy do naszego hotelu (którego oczywiście nasz driver nie mógł znaleźć, więc obracaliśmy na autostradzie 2 razy i zapłaciliśmy koniec końców 250$...). Zmęczeni i wyczerpani (ok 8.20). Kolacja serwowana do 8.30, także od razu przeszliśmy do konkretów. Na szczęście nie było dużo ludzi, bo jeszcze nie wszyscy dojechali. Poszliśmy spać Przedtem jeszcze pierwszy kontakt z WC w stylu USA. Wchodzę do kibelka i widzę że jest zapchany, podobnie jak toaleta na lotnisku… Myślę sobie wtf? Woda czysta, ale stoi prawie pod samą pupkę… Spuszczam wodę I działa, ale napełnia się znów prawie do pełna. Pierwszy poważny szok kulturowy:)

Jetlag… pobudka ok 4 rano i kilka kolejnych bezsennych godzin… O 7 na śniadanie do biura (5 minut od hotelu piechotką). Na śniadanie rogal z serkiem topionym, jajko, jakieś owoce, babeczki, jogurcik. Kawa- lura nie do zmęczenia! Pozostaje herbatka. Na szkoleniu mam ekipę 6 osobową przy stoliku: Suk Been z Korei (35 l.), Geo z Bahamow (30 l.), Hiroshi z Japonii (30 l.),Paulina z Mexico (27 l.), Sanja z Chorwacji (29 l.) i ja (Poland 27l.) Fajna ekipa, chłopaki grają w golfa i gadają o swoich patykach, a dziewczyny o nartach i siłowniach

Ale najwięcej dało mi szkolenie o kulturze USA, to była super sprawa pomagająca zrozumieć jak tu się myśli. Podsumowując: wrócimy jako inni ludzie i musimy być przygotowani na wielki zjazd nastroju po powrocie (po wielkim początkowym wzroście, towarzyszącym spotkaniu z rodziną i przyjaciółmi), jednym słowem zafundowaliśmy sobie wielką huśtawkę emocjonalną.

No i dowiedzieliśmy się, że w najgorszej sytuacji są Japończycy, bo jeśli chodzi o standardy i normy zachować, znajdują się dokładnie po drugiej stronie skali. Od razu posypały się przykłady, np kolega z Japonii powiedział, że jak przyszedł do roboty i zobaczył, że tu się je przy biurku, to pomyślał, że ludzie się lenią… Ale największe zderzenie to przywitanie Japończyka ze Stanowym: pierwszy podaje miękką rybę i patrzy w podłogę, czyli pokazuje że jest łagodny i szanuje, a drugi ściska łapę i patrzy się w oczy, czyli pokazuje, że jest gotowy do poważnej współpracy i bezpośredniego kontaktu, tylko że po dwóch stronach globu te rzeczy znaczą zupełnie co innego… Dlatego pierwsze 3-6 miesięcy są takie trudne dla imigrantów…



Prawa autorskie

Fotografie i teksty zamieszczone na tym blogu są naszą własnością. Wszelkie kopiowanie, powielanie i publikowanie może odbyć się wyłącznie za naszą zgodą. Chcesz wykorzystać naszą pracę- skontaktuj się z nami: zawszewdrodze@gmail.com